Kilka słów o bieganiu

/
4 Comments

Zaczęłam biegać. I jestem niekonsekwentna, wiem. I te wszystkie argumenty, za którymi stałam w TYM poście są już średnio aktualne. Ale od początku. Moment w Twoim życiu, w którym dojdzie do zwiększenia tkanki tłuszczowej (w okolicy tyłka, bioder, brzucha czy ud) jest a) nieunikniony  b) niezauważalny. Od obu tych wypadków są oczywiście wyjątki – w pierwszym jeśli jesteś Cindy Crawford, a w drugim jeżeli jesteś w ciąży (przez dziewięć miesięcy ciężko się nie zorientować…). Jeśli jednak nie jesteś przy nadziei (a ludzie w autobusie czy tramwaju tak właśnie Cię traktują), to zapewne spadło to na Ciebie jak grom z jasnego nieba. Wiem, miałam tak samo. A poważnie – nie mam pojęcia, kiedy to się stało, że zaczęłam się czuć grubo. I tu nie chodzi o te wszystkie „Gdzie Ty gruba”, „popatrz na mnie”, „przecież jesteś taka szczupła”. Słowo-klucz to właśnie „czuć”. Jeżeli zamek w sukience strzela Ci na plecach w dzień imprezy, a zamiast zwykłych T-Shirtów zaczynasz nosić tuniki, to wiedz, że coś się dzieje. W końcu postanowiłam coś zmienić. I kupiłam sobie najtańsze buty do biegania w Decathlonie. Przez miesiąc wykurzyły się na półce aż dosięgła mnie ręka sprawiedliwości – ściągnęłam Nike Run na telefon (który mierzy kilometry), poczytałam kilka wstępnych porad w Internecie i ruszyłam. Pierwszy raz biegałam metodą 4-1 (4 min biegu, 1 min szybki marsz), zrobiłam 7 kilometrów, a po powrocie do domu byłam cholernie szczęśliwa. Nie wiem czy to z powodu dotlenienia mózgu, endorfin czy ambicji, że jednak dałam radę. Spodobało mi się na tyle, że postanowiłam to powtórzyć już następnego dnia. Plany jednak uległy zmianie, gdy nazajutrz okazało się, że mam problem z siadaniem czy wchodzeniem po schodach. Zakwasy wygrały. Jeżeli myślisz, że trudno jest po raz pierwszy ruszyć dupę z domu, to wierz mi, że to nieprawda. Bieganie z zakwasami to dopiero hardcore – udało mi się zrobić 6,2 km (w takim samym czasie jak poprzednio), ale czułam się jakbym skolonizowała ruchowo cały równik. Na chwilę obecną zaczynam się od tego uzależniać – sprawia mi to przyjemność. Choć nie robię tego tak często jakbym chciała, bieganie przestało być moim wrogiem, a nawet troszkę się ze mną koleguje. Żadna tam ze mnie Chodakowska, ale przynajmniej nie przyrosnę do kanapy. Nie schudłam jeszcze ani grama, nie straciłam centymetra w pasie, cellulitis też jakby nie zmalał, ale bieganie poprawia moją wydolność umysłową, a to jest dla mnie o wiele ważniejsze niż figura muffinki.


You may also like

4 komentarze:

  1. Ja jakoś nie przepadam za bieganiem, ale za to lubię matę ddr :) Powiem szczerze, że to o wiele lepsze, bo przy okazji posłucham dobrej muzyki i wyszaleję się do niej. Mój taneczny demon zostaje poskromiony. Jeżeli ktoś biega po to, żeby schudnąć to ja nie widzę w tym żadnej przyjemności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówiąc szczerze - nigdy nie miałam styczności z taką matą. A może nawet by mi się spodobało ;)

      Usuń
  2. Trzymam więc kciuki za kolejne miłe chwile podczas i po bieganiu. Szacuneczek, że skorzystałaś z metody marsz-bieg, bo wszyscy chcą już, teraz, szybko i daleko. No i po 2 próbach kończy się "rumakowanie" ;)
    A tłuszczyk? Znowu bez przesady, kobieta ma być kobietą a nie mają się za jej kośćmi oglądać okoliczne psy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym się zgodzę - kobiece kształty zawsze są trendy. Nie chciałam szarżować na pierwszy raz, bo wiedziałam, ze pewnie tylko się zrażę i na tym się skończy. Pozdrawiam! :)

      Usuń

DZIĘKUJĘ!

Obsługiwane przez usługę Blogger.