Kiedy znudzi Ci się trzymanie za rączki, patrzenie w oczy i mówienie czułych słówek - warto wyjść z drugą połówką do ludzi. Stop. Błąd. Jesteśmy kobietami - nam nie nudzi się to nigdy, a przynajmniej mi. Niemniej jednak jako "stare", dobre małżeństwo lubimy - oprócz tych domowych minirandek, o których pisałam już tu - zafundować sobie rozrywkę dla starych ludzi. Wiecie - muzeum (przede wszystkim o tematyce wojennej), dobra komedia w teatrze, odchamiający koncert i te sprawy. Jedyne do czego Mąż już nigdy nie da się przekonać to balet. Mimo mojej wielkiej miłości do tego tańca, udało mi się Go wyciągnąć tylko raz, na "Dziadka do orzechów". Stwierdził, że musiał być pijany, gdy zdecydował się zapłacić za to tyle kasy, bo wynudził się jak mops. Pomyślcie, co by było, gdybym Go wzięła na "Jezioro łabędzie"...
 


W sobotę zafundowaliśmy sobie dwa genialne przedsięwzięcia - Targi Książki i Restaurant Week w Krakowie, ale po kolei. Jeśli uważacie, że w Polsce mało się czyta, to powinniście znaleźć się w weekend w krakowskim EXPO. Na prelekcjach pilnowano drzwi, bo wewnątrz i tak były już spore nadwyżki, a po piętnastej kolejka do kas wyglądała jak mały mur chiński utworzony z ludzi. Ponadto stoisko Martyny Wojciechowskiej przypominało cyrk - ludzie wpychający się z każdej strony, by zwiększyć prawdopodobieństwo zrobienia selfie i biedna gwiazda stojąca na stołku, prosząca o kulturę i porządek. Poza tymi małymi mankamentami, idea jest genialna - możesz spotkać swoich ulubionych autorów, a do tego kupić książki tańsze czasem o nawet 30%. My wzbogaciliśmy się o kilka pozycji podpisanych przez Wojciecha Cejrowskiego, Piotra Zychowicza i Janusza L. Wiśniewskiego.


W Restaurant Week'u uczestniczyliśmy po raz drugi i na pewno nie ostatni. Na czym polega? Restauracja - specjalne trzydaniowe menu - 39 zł. Gdzie? Warszawa, Kraków, Trójmiasto, Wrocław, Poznań, Śląsk. Kiedy? Rozpoczęło się w piątek i trwa do soboty - 31.10, więc jeśli tylko macie czas, to koniecznie skorzystajcie z okazji. My odwiedziliśmy krakowską Truflę na ulicy św. Tomasza. Zaserwowano nam krem z białych warzyw z mascarpone, polędwiczkę wieprzową w sosie rozmarynowym z puree z musztardą z gorczycy z warzywami i krem karmelowy. Wszystko było smaczne, poprawne i bardzo szybko podane. Z pewnością nie miałabym tu nic do zarzucenia, choć nie porwała mnie tak jak restauracja Papryczki 5 przy ostatniej okazji festiwalu.



Czy mieliście kiedyś okazje brać udział w którejś z tych imprez? Jaki jest Wasz ulubiony, "wyjściowy" sposób spędzania czasu we dwoje? ;-)

Dzień, w którym powiecie sobie, że "biorę Cię za męża" - przed Bogiem, godłem kraju czy plażą na Zanzibarze - będzie najważniejszym dniem Twojego życia, co wcale nie jest przesadą. Wówczas nie obchodzą Cię żadne problemy świata (debata kandydatek na premiera, budzące się wulkany czy globalne ocieplenie), a ze szczęścia chciałabyś wciąż krzyczeć jak amerykańska miss "love and world's peace". Po tej wyjątkowej ceremonii zwykle następuje wesele. Czy to jest ważne? Tak i nie. Nie, ponieważ - idealistycznie rzecz ujmując - chodzi tu głównie o Was, wasz małżeński supeł, którym związujecie się do deski grobowej i tak dalej. Tak, ponieważ prawdopodobnie nigdy w życiu nie powtórzy się okazja do tego, żebyście mieli możliwość zgromadzenia najważniejszych osób - rodziny i przyjaciół - by towarzyszyła Wam w wielkich chwilach. Czy organizacja wesela jest tanim przedsięwzięciem? Tu można byłoby skończyć dywagacje krótkim "nie", ale spróbujmy zrobić mały rekonesans finansowy. Załóżmy, że organizujemy na sali całonocną imprezę, która liczy siedemdziesiąt osób, co na chwilę obecną traktowane jest jako średniej wielkości, a wśród niektórych nawet na maleńkie wesele (jeśli bierze się pod uwagę, że zwykli przeciętniacy organizują na prawie trzysta).

Zaproszenia: 4 zł * 35 = 140 zł
Posiłki na sali: 200 zł * 70 = 14 000 zł
Alkohol: 20 zł * 70 = 1 400 zł
Tort: 600 zł
Orkiestra: 4 000 zł
Fotograf: 2 000 zł
Kamerzysta: 2 500 zł
Suknia Panny Młodej: 3 000 zł
Welon, buty, dodatki: 700 zł
Makijaż, fryzura, paznokcie: 350 zł
Bukiet ślubny: 200 zł
Garnitur Pana Młodego: 1 500 zł
Buty, dodatki: 500 zł
Obrączki: 2 000 zł
Samochód dla Państwa Młodych: 500 zł
Autokar dla gości: 500 zł
Kościół: 1 500 zł - ta opcja oczywiście nie dotyczy wszystkich.
Podziękowania dla gości: 15 zł * 70 = 1 050 zł
Winietki + zawieszki na alkohol +Księga gości: 2 zł *70 +2 zł * 70 + 80 zł = 360 zł
___________________________________________________________________
RAZEM: 36 660 zł

Oczywiście cena jest bardzo plastyczna, bo Ty kupiłaś suknię za 800 zł, a koleżanka za 6 000 zł, mieliście DJ'a za 1 000 zł, a  sąsiadka z pod dwójki kwartet smyczkowy za 9 000 zł. Ponadto malujesz się sama, nie chcesz nagrania, a Mąż nazrywa polnych kwiatów - okej. Tak czy siak - wydatki są na każdym kroku i każda stówka tworzy nam zacną sumkę, która mogłaby stanowić część naszego mieszkania. Przeciwnicy ślubów i wesel będą to brali na tapetę jako główną wymówkę/pretekst/usprawiedliwienie (niepotrzebne skreślić). Należy to uszanować, jednak, jeśli Ty tego chcesz, to niech nie obchodzą Cię opinie - równie dobrze można byłoby nie kupować butów, nie chodzić do kina i nie korzystać z komunikacji miejskiej, żeby odkładać na dom, a jednak większość z tego nie rezygnuje. ;-) Chciałabyś, aby ten dzień był wyjątkowy, chcesz zrealizować masę oryginalnych pomysłów, które widziałaś w Internecie, a do tego marzysz o sukni księżniczki. Co jednak zrobić w momencie, gdy nie mamy magicznego worka z pieniędzmi, w którym finansowych nakładów nie przybywa, a wręcz przeciwnie? A może po prostu nie chcesz przepłacać za coś, co wcale w produkcji nie kosztuje majątku? Wystarczy poszukać tańszych rozwiązań. Brzmi banalnie, a może nawet nie realnie? Wierzcie mi, że to wszystko jest do zrobienia. Potrzeba tylko odrobinę kreatywności i chęci. Tym właśnie będzie zajmował się #cheapwedding - nowy cykl na moim blogu.


 Jesteście ciekawi? ;-)


Hiszpania to kraj o dwóch twarzach: południe to duże, proturystyczne miasta i suche wyżyny spalone Słońcem, natomiast północ to przepiękne zielone tereny będące zasługą działania oceanu, gdzie mało kto mówi po angielsku.  Mieszkaliśmy w Barcelonie, Madrycie, Walencji, Sewilli, nocowaliśmy w Maladze i Oviedo. Hiszpania jest idealnym miejscem na wakacje i mogłabym do niego wracać wielokrotnie, jednak nie wyobrażam sobie tam życia na stałe.


 W pierwszej kolejności biorę pod lupę Barcelonę - cudowne, genialnie zorganizowane miasto, w którym jest mnóstwo zabytków. Mało kto wie, że została ogłoszona Miastem Przyszłości Południowej Europy 2014/15 ze względu na jej rozwój gospodarczy. Spędziliśmy tam 2,5 dnia, co jest maleńkim ułamkiem czasu, który należałoby mieć, żeby zwiedzić większość. Ze swojej listy skreśliliśmy już m.in. Plaça d'Espanya, Plaça de Catalunya, Barri Gòtic, Arc de Triomf, główną ulicę La Rambla, gdzie po raz pierwszy trafiliśmy na Amorino - najpyszniejsze i najpiękniejsze lody na świecie, Parc de la Ciutadella, Parc del Laberint d’Horta (gdzie główna atrakcja - labirynty - była zamknięta ;-), wzgórze z Montjuïc z pięknym Palau Nacional i niesamowitą panoramą miasta.



Wizytówką Barcelony jest jednak niezmiennie Gaudi, a raczej to, co po sobie zostawił - Casa Batlló, Casa Milà, Park Guell i Sagrada Familia, do której w sezonie trzeba bilety kupować z dwudniowym wyprzedzeniem.


Czym osobiście porwała mnie Barcelona? Pierwsze to organizacja przestrzenna miasta - "nowa część" wygląda z lotu ptaka jak szachownica; gdy jedna ulica biegnie w górę, masz pewność, że równoległa w dół. Drugie - Aquarium Barcelona - ze względu na wodny tunel i meduzy, które uwielbiam. Trzecie to zielone miejsca - mnóstwo parków, które są chyba cechą charakterystyczną całej Hiszpanii. Pomimo całego uroku miasta liczba turystów naprawdę przeraża - przykładowo: w lipcu i sierpniu do Parku Guell wpuszczają tylko 400 osób na godzinę, więc nie zawsze jest prawdopodobieństwo, że uda nam się go zwiedzić.




 
Byliście? ;-)

Nie cierpię jesieni. Wstaję - jest ciemno; wychodząc spod kołdry, czuję się jakbym mieszkała w iglo. Zaliczam więc ubieranie w stylu fast&furious. Po porannej toalecie, po łyku gorącej kawy zaparzonej przez Męża, nakładam na twarz wszystkie te zbawcze mazidełka, którymi obdarzył nas świat. W nadziei, że będzie lepiej, że nikt nie zauważy, że mój poranek rozpoczął się o 5:30, że sińce pod oczami będą wyglądać na mniej sine. Owijam się grubym szalem i rozpoczynam drugi etap zamarzania - wyjście z domu. Uroczym "dzień dobry" wita mnie wiatr i deszcz zatrzymujący się na mojej świeżo umalowanej facjacie. Suta kropla skleja mi rzęsy, katar siąpi z nosa, a (nie)przyjemny dreszcz przeszywa ciało. Popołudniami nie jest lepiej - po powrocie do domu wskakujesz w dresy, zwijasz włosy w koka i jedyne o czym marzysz to zamienić się w larwę studenta owiniętą kocem. Masz do zrobienia zajebiście dużo rzeczy, ale będziesz to odkładać na potem, tłumacząc się jesienną chandrą, yeah. No co, jestem Polką, mogę sobie ponarzekać. Z drugiej strony wcale nie jest tak źle. Bo mamy wrzosy i ciepłe soboty, cudowne kolory, okazję do zrobienia grzanego wina i sezon na dynie. A poza tym są gruchy! Jeden z moich ulubionych owoców, który przywołuje wspomnienie dzieciństwa niczym niezmącony obraz w telewizorze z opcją 3D - moja kochana Babcia Starsza zawsze gotowała dla nas kompot, który wypijaliśmy jeszcze gorący. Teraz, gdy jestem już duża, przygotowuję sobie "kompot" w nieco innej formie (z deserem), ale darzę go równie wielkim uczuciem. Przed Państwem grucha w cydrze! Przepis jest dokładnie taki jak lubię, czyli pyszny, szybki i banalnie prosty w wykonaniu.

Czego potrzebujesz?
  • gruszki - polecam twardsze
  • cydr 
  • brązowy cukier
  • goździki
  • imbir



Jak to zrobić?
  1. W garnku gotujemy na małym ogniu cydr, z cukrem, imbirem i goździkami.
  2. Po chwili dodajemy gruszki - jeśli poziom naparu nie zakrywa ich w całości, najpierw gotujemy z jednej, a później z drugiej strony. Do zmięknięcia. Gotowe.
  3. Gorący cydr przelać do kieliszków, podawać w towarzystwie gruszek.

Cała akcja "Dary jesieni" jest zasługą Owsianki i Kawy - Magdaleny, która swoimi pomysłami scala blogosferę! Dziś ze mną walczą o gruchy (i dynię) KolorowaMatka i Krasnoludki przy sterach, a za nami już kalarepa, bakłażan, por, jarmuż, jabłka, burak, pasternak i ziemniaki - kliknij w link odsyłający do Owsianki, a poznasz więcej sezonowych przepisów ;-)

Chodzenie z facetem do kina to najbardziej oklepany, ale i jeden z najlepszych pomysłów na randkę. Jeśli wasz związek jest dopiero w powijakach, to jest to MEGA ekscytujące, bo obejmie albo chwyci za rękę, a jak pocałuje na romantycznej scenie z Ryanem Goslingiem, to już w ogóle jest jazda. A potem wisisz przez pół wieczora z przyjaciółką na telefonie, z radością wychodzącą Ci uszami. Baby już takie są ;-) No chyba, że nie masz już tych siedemnastu lat, to wtedy punkt z przyjaciółką można ograniczyć do minimum, a Ryana Goslinga zastąpić trochę starszym mężczyzną. W małżeństwie wieczory filmowe wyglądają trochę inaczej - w kinie i tak trzyma Cię za rękę, a do tego masz pewność, że na pewno wrócicie razem do domu - w tym wypadku punkt z ekscytacją można skreślić. Jest też drugi rodzaj oglądania filmów w stałym związku: na lenia. Kiedy jesteś po całym tygodniu, który wymagał od Ciebie sto pięćdziesiąt procent zaangażowania, a do tego najlepiej gdybyś była w czterech miejscach równocześnie każdego dnia, to ostatnią rzeczą o jakiej myślisz, jest pindrzenie się do kina. Wtedy wybierasz randkę z opcją home made - pidżama, koc, poduchy, jedzenie, wino i film. Ta randka nie musi być jednak taka do końca zwyczajna i tu z pomocą przychodzi The Idea Box, czyli Karla i Ania, które tworzą prawdziwe cuda!


 W pakiecie filmowej randki dostajemy - do wyboru w dwóch szatach kolorystycznych (róż i turkus) - zaproszenie, bilety na seans, box na przekąski (u nas było to pudełko pełne owoców, ale dobrze spisuje się też pieczona dynia czy ziemniaki w ziołach)! Dodatkowo dziewczyny przygotowały szablon do stworzenia pamiątkowego kolażu jak z fotobudki. Mój już się wywołuje, efekty będziecie mogli zobaczyć za niedługo na funpage! ; -)



Gdzie możesz to znaleźć? KLIK!
Jak to zrobić? Materiały wystarczy wydrukować (najlepiej na maksymalnie grubym papierze), następnie wyciąć, skleić i gotowe! Wszystko jest banalnie proste - nawet takie manualne beztalencie jak ja poradziło sobie bez problemu!


I kto powiedział, że randka w domu musi być nudna? ;-)

Więcej informacji o pakiecie "Randka filmowa" możecie znaleźć w poście na The Idea Box.
W Polsce od kilkunastu lat w świadomości medycznej preferowane są pewne trendy: na tapetę brana jest choroba, schorzenie, które zostają nagłośnione. Opowiada się o nich do znudzenia, są w radiu, telewizji i gazetach. Organizowane są biegi, konkursy, akcje wsparcia i pikiety, które mają na celu uświadamiać. I to jest zajebiste. Dzięki temu nie musisz kończyć medycyny ani być córką znanego lekarza, żeby wiedzieć, czym to grozi i jak ważna jest profilaktyka. Przeszliśmy już m.in. przez wirusa HIV i AIDS, cukrzycę, osteoporozę i raka prostaty. Teraz bierzemy na tapetę raka piersi, który tak naprawdę jest rakiem gruczołu sutkowego. I o nim chciałabym dziś trochę opowiedzieć, ale z nieco innej perspektywy.

Kilka faktów:
1. W Polsce jest to nowotwór, który stoi na pierwszym miejscu w kategorii występowania u kobiet. Nie oznacza to jednak, że dotyka on wyłącznie płci pięknej - panów ten temat też może dotyczyć.
2. Począwszy od trzydziestego roku życia ryzyko zachorowania wzrasta, stąd tak ważne jest samobadanie czy regularna mammografia. Nie oznacza to jednak, że młodsze kobiety nie mogą zachorować.
3. U kobiet, u których pierwsza miesiączka pojawiła się wcześniej niż przed dwunastym rokiem życia, występuje nieco większe prawdopodobieństwo wystąpienia choroby. Ryzyko rośnie natomiast kilkukrotnie u kobiet, które nigdy nie urodziły dziecka, a także u tych, które pierwsze dziecko wydały na świat po 30 r.ż. - dawniej rak ten był bardzo popularny przede wszystkim u zakonnic.
4. Rak piersi = mastektomia? Nie zawsze. Indywidualną terapię dobiera lekarz, jednak w przypadku pacjentek z zaawansowaniem raka w stopniu 0 (DCIS, LCIS) i I, całkowita mastektomia nie jest konieczna.






Kolejną bardzo ważną sprawą jest genetyka. Niejednokrotnie to ona decyduje o naszym zdrowiu i życiu, a my nie mamy na nią żadnego wpływu. Możemy jednak spróbować ją trochę przechytrzyć. Jeśli Twoja mama, babcia czy siostra cierpiały na raka piersi (szczególnie jeśli choroba rozwinęła się jeszcze przed 50 r.ż.), istnieje prawdopodobieństwo, że może dotyczyć Cię HBOC - dziedziczny rak piersi i jajnika. Odpowiadają za to geny BRCA1, BRCA2. Spokojnie, nie musisz się martwić na zapas - masz czas na to, by się przygotować. Po pierwsze badania genetyczne. Jeśli istnieje u Ciebie ryzyko, powinnaś teoretycznie zwrócić się z prośbą o skierowanie do lekarza. Teoretycznie, bo jak wiesz, wszystkim rządzi ekonomia i możesz stanąć w sytuacji, gdy doktor odmówi właśnie ze względów finansowych. W takim momencie masz dwie opcje: 1) szukać innego specjalisty 2) wykonać to na własną kieszeń. Czy jest to tanie? Myślę, że nie, ponieważ startujemy z poziomu 350-400 zł (w przypadku wyłącznie BRCA1). Z drugiej strony są to dwie pary butów, a czasem jedna lepsza. W obliczu Twojego zdrowia jest to tyle co nic. Za tą cenę dostajemy analizę z krwi lub śliny 8 najczęstszych mutacji występujących w naszej populacji. Natomiast w przypadku BRCA2 cena jest podobna, jednak tutaj "podstawowy pakiet" obejmuje analizę 4 najczęstszych mutacji. Jeśli wciąż myślisz, że nie warto się badać, to spójrz na Angelinę Jolie. Nie warto odbierać sobie kilkunastu czy kilkudziesięciu lat życia, w których mogłybyśmy przeżyć jeszcze wiele niesamowitych chwil. ;-)

Po tytule posta pewnie większości przychodzi do głowy odpowiedź, że oczywiście nie, że wiek nie ma znaczenia, bo jak się kogoś kocha bla bla bla. No i tak, macie rację, no ALE. Między mną a Mężem jest siedem lat. Teoretycznie nie jest to dużo, nikt nie myśli na zakupach, że jestem z tatą czy dziadkiem, no ALE. Kiedy nasz związek jeszcze raczkował, ja byłam tuż przed osiemnastką. Nie da się ukryć, że licealistka i pracujący, dorosły facet, który właśnie kończy studia, mają trochę inne problemy w życiu. Gdy ja martwiłam się sprawdzianem z biologii, On kombinował jak pomóc swoim klientom, by transakcja była dla obu stron korzystna. Mimo to, mój Mąż nigdy nie dawał mi odczuć, że moje sprawy są błahe i nieważne; wspierał mnie w tych wszystkich pierdoletach (które teraz wydają się śmieszne). Nie zawsze jednak jest to takie oczywiste, bo do kompletu z partnerem dostajesz też jego rodzinę i znajomych. Tu czasem trzeba się nagimnastykować, żeby zaczęli Cię traktować poważnie. Trzeba też uzbroić się w poczucie humoru i cięty język, żeby wziąć na klatę kawały, że następnej laski Twój partner będzie szukać w przedszkolu ;-) Gdy to wszystko masz już za sobą, po latach jesteś uodporniona na żarty wszelkiej kategorii, czekają Was różnice światopoglądowe. Nie chodzi tu o sprawy rodziny, kariery czy wspólnej przyszłości (bo na to akurat mamy jednakowe spojrzenie), ale o przeszłość. Uświadamiasz sobie, że gdy Twój Ukochany przeżywał pierwsze miłości i pocałunki, ty kończyłaś swoje ostatnie podrygi z lalkami Barbie. Gdy On zdawał maturę i rozpoczynał dorosłe życie, Ty kończyłaś podstawówkę. Gdy On szedł dumny, w białej albie do Pierwszej Komunii Świętej, Ty byłaś jeszcze przed rozpoczęciem życia społecznego w przedszkolu. Do tego dochodzą jeszcze różnice w dziecięcych fascynacjach - On nigdy nie zrozumie, dlaczego podniecasz się Disneyem, Myszką Mini i Roszpunką, bo za jego kadencji można było liczyć tylko na czarno-białego "Bolka i Lolka", a do tego bawili się lalką zrobioną z cebuli. Gdy w końcu po kilku latach związku zapomnicie, ile lat Was dzieli i co działo się w podstawówce, a dowcipy o tych siedmiu latach odejdą w niepamięć, wydarzy się coś nieprzewidzianego. Jesteśmy fanami seriali - rozpoczęliśmy 2 lata temu serię "How I met your mother", gdzie jedną z ról odgrywa Neil Patrick Harris. Podekscytowany Małżon zaczął wspominać go z "Doogie Howser, lekarz medycyny", przy czym na mojej twarzy pojawił się tylko grymas niewiedzy. Mąż, będąc o krok od publicznego linczu, zaczął w skrócie opowiadać fabułę. Niestety w dalszym ciągu nie rozjaśniło to mojego umysłu. Wówczas chcąc udowodnić mi, że popełniłam błąd swojego życia i jak w ogóle mogłam ominąć w swojej telewizyjnej edukacji taki hit, zaczął sprawdzać lata emisji serialu. Od 1989 r. do 28 lipca 1993 r. Gdy można było zobaczyć w telewizji pierwszy odcinek, ja nie byłam nawet w planach moich rodziców, a na sam koniec, mogę tylko przeprosić, że jako kilkumiesięczna dziewczynka nie byłam jeszcze zainteresowana tracheotomią. Kiedy to wszystko już przerobicie, to fakt, wiek nie ma już znaczenia. ;-)

Photo: iqkartka.pl

Rozpoczynam nowy cykl! Jak to ugryźć? Tygodnia (jak w Lidlu) nie bierz dosłownie - nie będę zamęczać Was przez siedem dni tylko jednym tematem! Spodziewaj się postów z danego kraju, a na koniec wyczekuj dania, które tam pokochałam, a które przeniosłam do swojej polskiej kuchni. Trzy rzeczy, które najbardziej uwielbiam w podróżowaniu, to niesamowite widoki, nowi ludzie i oryginalne smaki. W Portugalii mieliśmy to wszystko. Próbowaliśmy cudownych wypieków, w Porto było wino i francesinhia, a nasz lizboński host przygotował dla nas genialnego prosiaka w winie z ziemniakami w czosnku. To właśnie tam próbowaliśmy najlepszej pomidorowej na świecie - z jajem. Przepis dostałam od Mamy José i od dziś na pewno na stałe zostanie w naszym menu. Możecie wierzyć lub nie, ale smakuje zupełnie inaczej niż ta nasza z makaronem lub ryżem. ;-)


Czego potrzebujesz?
  • bulion wołowy - jeśli komuś nie pasuje, to ten z kurki też się nada ;-)
  • pomidory - mogą być normalne, ale mniej roboty jest z tymi siekanymi i obranymi z puszki - u mnie 2 szt.
  • passata pomidorowa - 1 kartonik
  • cebula - 2 duże
  • czosnek - 4 ząbki
  • masło
  • papryka czerwona słodka, pieprz, cukier, ewentualnie vegeta
  • jajo!



Jak to zrobić?
  1. W większym garnku na maśle podduszamy pod przykryciem pokrojoną w piórka cebulę. Po chwili dodajemy pokrojony na mniejsze kawałki czosnek, sporą łyżkę cukru i łyżkę czerwonej, słodkiej papryki. Dusimy aż cebula będzie miękka.
  2. W międzyczasie gotujemy jajka.
  3. Do garnka dorzucamy pomidory. Dusimy 15 minut. 
  4. Dolewamy bulionu - ilość jest zależna od tego, jaką konsystencję (i ile zupy) chcemy uzyskać. U mnie ilość bulionu nie przekraczała poziomu cebuli i pomidorów.
  5. Dodajemy do zupy passatę pomidorową. Doprawiamy pieprzem. Jeśli smak jest mało wyraźny (zależy to poniekąd od tego jak bardzo doprawialiście bulion), to polecam dodać vegetę, ewentualnie odrobinę curry. Gotować kolejne 15 minut.
  6. Wszystko zblendować.
  7. Podawać z jajkiem ugotowanym na twardo i grzankami. 


Inne posty z Portugalią w tle:
Portugalia - 5 faktów, kilka zdjęć
Lizbona - miasto, w którym mogłabym zamieszkać
Porto - wino, hamburgery i rozczarowanie



Jak Wam się podoba? Próbowaliście kiedyś portugalskiej kuchni?
  
1st photo: Pinterest.com




 Podczas naszej podróży odwiedziliśmy wiele miast i miasteczek. Przez niektóre tylko przejeżdżaliśmy, w innych nocowaliśmy, kilka zwiedzaliśmy mniej lub bardziej dogłębnie. Były miejsca, które nas zachwyciły, które zaskakiwały, obok innych przechodziliśmy obojętnie. Porto było jednym z tych, na które bardzo się nastawiałam (może z powodu mojej miłości do wina), a które w pewnej mierze nas rozczarowało.


 Jest to stare rybackie miasto. Z naciskiem na stare. Gdyby była to Polska, nikt z turystów nie zainteresowałby się zniszczonymi kamienicami, absurdami zagospodarowania przestrzennego, wszechobecnymi śmieciami i kostką brukową, na której można złamać nogę. W Portugalii jest to jedno z najczęściej odwiedzanych miejsc. I pomimo tego, że wizualnie nie zachwyca, ma swój klimat, którego nie można mu odmówić. Porto jest jednak miastem, w którym jeden dzień wystarczy, by je poznać. Dwa dni można wygospodarować, jeśli planujemy polenić się nad Douro popijając porto. Zaskoczy Cię tam jego smak, który różni się znacznie od tych, które możemy dostać w Polsce. Wróciłabym tam jedynie dla winiarni Cockburn's, która znajduje się w małej wiosce Vila Nova de Gaia, księgarni Livraria Lello&Irmão i dla najlepszych hamburgerów na świecie, które możecie zjeść w Real Hamburgeria.




Byliście kiedyś w Porto? Jakie są Wasze wspomnienia z tego miasta?
Obsługiwane przez usługę Blogger.