Nie znoszę jesieni. No dobra, może nie zawsze nie znoszę, ale w dni, kiedy wstaję z miną na kwintę i ledwo wyściubiam nos spod kołdry na widok szarówy za oknem, to nie znoszę na pewno. Jakby tego było mało, że jestem kobietą - czytaj magazynem hormonów o charakterze huraganu, podlegam comiesięcznemu wahaniu nastrojów, to jeszcze dowalą jakimś niskim ciśnieniem, żeby jeszcze bardziej łazić z fochem na twarzy. A tak całkiem poważnie ta jesień jest naprawdę wyjątkowa. Znów jestem studentką pierwszego roku. Trochę dziwnie to brzmi wśród trzydziestoletnich znajomych Męża, ale z drugiej strony jestem najstarsza w grupie i dla tych niżej to dopiero jest kosmos. Spoko, też sama się dziwię, że jeszcze mi się chciało zaczynać niekończącą się historię mojego życia, gdy już mogłam zaczynać rozglądać się za pracą na piątym roku analityki. Czy jest łatwo? Nie, wręcz przeciwnie, jest cholernie trudno. Zestarzałam się, nie ma co ukrywać, co raz ciężej znoszę zarywanie nocek i naukę do późna. Jednak za każdym razem, gdy jest bardzo źle, staram sobie uświadomić, ile osób chciałoby być teraz na moim miejscu. I nie bez powodu walczyłam o to przez ostatnich dziesięć lat marzeń mojego życia. Poza tym jedną nogą już prawie mieszkamy w... Katowicach - to właśnie teraz będzie nasze miasto. I to też jest dla mnie zupełnie coś nowego.

  
W dni, kiedy mam humor pod tytułem "płaczę o wszystko" w połączeniu "bez ciastek nie podchodź", staram się znaleźć punkt zaczepienia, który jakoś postawi mnie na nogi. Poniżej 5 moich sprawdzonych sposobów na podły nastrój jesienią:


Jedzenie
Może dla moich - ujmijmy to w sposób elegancki - kobiecych kształtów (jeśli tak można nazwać ten uroczy zapas energii na brzuchu, który zgromadziłam już z myślą o zimie) nie rokuje to zbyt dobrze. No, ale - kobieta lepsza okrąglutka niż wkurzona. Nie najlepszym pomysłem jest pocieszanie się tabliczką czekolady (oczywiście teraz kłamię, bo może moja koleżanka-dietetyczka będzie to czytać; czekoladka zawsze jest dobrym pomysłem), ale jesień niesie za sobą - wbrew pozorom - mnogość smaków. Jak co roku stawiam na grzyby, śliwki, gruszki i dynie. Nic nie poprawia tak humoru jak pichcenie, miseczka rudego kremu z grzankami i zapach (niespalonego) placka z owocami. W ten weekend mam zamiar pocieszać się gruszkami z winem i czekoladą. Mniam!




Dzień lenia
Ostatnio u mnie każdy dzień to bardziej Dzień Świra niż lenia i tym bardziej tego błogiego nicnierobienia mi brakuje. Aż łezka się w oku kręci na myśl o wakacyjnym powrocie z praktyk, ugotowaniem obiadu, ogarnięciu domku i oglądaniu "Na Wspólnej" o 20:15 w towarzystwie lampeczki wina! Na chwilę obecną marzy mi się dniówka bez wychodzenia z domu, w objęciach miłej kołderki, ciepłego kakaa i ukochanego serialu (jestem w plecy z "Chirurgami" i nie mam czasu ich nadrobić; skandal!). Drugą opcją, którą na pewno bym nie pogardziła, jest domowe SPA. Świeczuszki, winko, maseczka na twarz, zapach lawendy i długa kąpiel w wannie z książką. Szkopuł w tym, że nie mam wanny...



Ozdoby
Jako typowa kobieta uwielbiam otaczać się bibelotami. Może nie są mi one niezbędne, ale skoro już są takie piękne i urocze, to dlaczego nie mogą być piękne i urocze w moim domu? Ostatnio jestem na czasie kupowania domowych pierdółek i stanę się zaraz taką wersją a la Violetta Villas z duperelkami zamiast kotów. Na Wielkanoc stawiam na jajeczka, zimą renifery i bombki, a jesienią rudości i brązy. Jeśli chcecie poprawić sobie humor (jak ja), to koniecznie przeglądnijcie ofertę home&you - zawsze przychodzą z jakąś genialną kolekcją w okolicach września/października. Tyle się rzeczy człowiekowi podoba, że aż portfel zaczyna boleć!


 1. / 2. / 3. / 4. / 5. / 6./ 7./ 8.


 Rusz się z domu
I to opcja, z której korzystam na całego. Mimo bezustannego narzekania na brak czasu, staram się jak najwięcej poświęcać go Mężowi. I mimo tego, że jestem fanką wygodnych gaci, kocyka i filmu w domu, to fajne jest czasem ubrać coś lepszego niż wytarte dresy i rozwalić włosową cebulką z serii home made. W tym miesiącu zaliczyliśmy kino, a przed nami jeszcze koncert, termy i Restaurant Week! W ostatnim przedsięwzięciu bierzemy już udział po raz czwarty, tym razem poznając nowe, kulinarne doznania na mapie naszego nowego miejsca zamieszkania.




Lato, I miss you
Tegoroczne wakacje były dla Nas bardzo pracowite; nawet nie wiem, w którym momencie zagościła u nas kolejna pora roku. Postanowiłam jednak wrócić wspomnieniami do wyjątkowego lata 2014 - sierpień był miesiącem naszego ślubu i poślubnej podróży. Po dwóch latach udało mi się w piękny sposób oprawić nasze greckie wczasy.


Pora na niespodziankę! 
Wraz z PRINTU przygotowaliśmy dla Was 40% rabat na wakacyjne (i nie tylko!) fotoksiążki

Jak to zrobić? Wystarczy KLIKNĄĆ TUTAJ, pobrać rabat i wykorzystać go w ciągu 14 dni. Promocja PRINTU&I'm a young wife trwać będzie do końca roku, więc równie dobrze nowa fotoksiążka w domu może Wam pomóc przetrwać zimę! Moje cudo jest już w domu i cieszy zarówno nasze oczy jak i bliskich. 
Boisz się, że nie będziesz potrafił samodzielnie stworzyć udanej kompozycji? Tworzenie książki jest naprawdę banalne! Gotowe szablony zapewniają piękną oprawę graficzną, z jednoczesną możliwością personalizacji poprzez napisy i dodatkowe elementy. Wystarczy spróbować ; -)

Jakie są Wasze sposoby na przetrwanie jesieni?

Małżeństwo to prawdziwy poligon. Żony i rozwódki świetnie wiedzą o czym mówię, a narzeczone wciąż żyją obłudą. Spokojnie, my - płeć piękna zaobrączkowana - też przechodziłyśmy przez tę uroczą fazę: "u nas będzie inaczej". Przez cały czas żyjesz słodkim jak wata cukrowa wspomnieniem tej wyjątkowej chwili, w której wyglądał jak George Clooney, uśmiechał się słodko i pytał czy za niego wyjdziesz. W międzyczasie spoglądasz na pierścionek świecący się na palcu serdecznym jak gwiazda betlejemska w grudniu. I gdy ktoś Ci mówi, że lajf iz brutal, po ślubie wcale nie będzie już tęczy i jednorożców, to odpowiadasz, że "będzie inaczej". A kilka miesięcy po ślubie orientujesz się, że rzeczywistość naprawdę jest gorzka i to wcale nie były żarty.


5 rzeczy, o których nikt mi nie powiedział zanim wyszłam za mąż:

1. Druga połowa produkuje niezliczone pokłady prania. Chwała Ci, Panie, że są automaty, bo jakbym miała biec z tarką do rzeki za każdym razem, gdy uzbiera się góra brudów, to bardziej by mi się opłacało tamę przy brzegu zbudować i tam zamieszkać z bobrami. Pralka pracuje u nas co trzy dni w wersji "all day, all night". Może przesadzam, ale mam już za sobą testy pt. "raz na tydzień" - wtedy czekałam aż wyciągną białą flagę i się poddadzą, bo etap wyjścia przed szereg (czytaj: ewakuacja nadmiaru z kosza na pranie) miały już za sobą. Jeśli myślisz, że obowiązek prania podzielisz fifty-fifty, to przestań marzyć. Chyba, że nie przeszkadza Ci ukochana biała koszula w wersji rose i pończochy za 39,99 zł za parę przyklejone do rzepu jego spodenek. Ponadto moja druga połowa traktuje "rozwiesić pranie" i "rzuć wymiętolone" jako synonimy.


2. Rolki po papierze toaletowym wychodzą same z toalety, wskakują do kosza i jeszcze same segregują się do kategorii makulatura. Gdy widzę kolejną rolkę, która uroczo imituje papier toaletowy bądź wersję "stoję na podłodze, bo do kosza jest tak daleko", to mam ochotę wzywać Matkę Boską i Wszystkich Świętych, bo inaczej zabiję z zimną krwią i każda SĘDZINA mnie uniewinni. Opcja na przeczekanie też nie zdaje egzaminu, bo jemu to kompletnie nie przeszkadza.

3. Skarpety koło biurka. Pies zgrabnie obiskuje teren, co by nikt nie miał wątpliwości, że to jego rejon. A Mąż rzuca skarpetki. Wybiera dogodne miejsce, w którym zostawia cholerstwo po całym dniu. Miejsce to ma jednak przynajmniej dobre 200 metrów do kosza na pranie, który błaga o używanie zgodnie z przeznaczeniem. Prosisz, błagasz, drzesz się jak kogut na radiowozie. Nie ma szans. Jestem już o krok od wkładania mu tego dziadostwa z powrotem do szafki z bielizną. Może się wtedy nauczy?



4. Demencja starcza i choroba Alzheimera wymiękają przy statusie "mąż". Nie wiem czy to epidemia, czy zaraz po włożeniu obrączki na palec zachodzi piękna mutacja w ich materiale genetycznym, która odpowiada za zmianę "don't remember what she said". Serio, potem się na słuchasz, że jesteś nerwowa, szybko się denerwujesz, a PMS to chyba masz cały miesiąc, ale ileż można powtarzać jedną rzecz? Głupi by zapamiętał szybciej! I gdy kolejny raz odpowiadam na to samo pytanie, to rozpoczynam wówczas piękny remake "Egzorcyzmy Emily Rose". Sprawę z imieninami, rocznicami, urodzinami rozwiązaliśmy szybko - wystarczyło, żeby raz zapomniał. Nie chodzi tu o prezenty, kolacje i noszenie na rękach (chociaż, czemu nie?), ale hola, hola - jeśli ja mogę mieć na uwadze wszystkie pierdoły, to On nie może myśleć chociaż o priorytetach?

5. Mąż to taka trochę sukowata "przyjaciółka". Każdy z nas zna ten typ - niby spijacie sobie z dziobków, niby robi to dla Ciebie, bo chce być uczciwa i szczera, ale niesamowicie chełpi się, gdy może klarownie stwierdzić (dla Twojego dobra, ofkors) fakt, że Twój tyłek w jeansach biodrówka wygląda jak wspominany już niegdyś Jowisz. Wiadome, nic, tylko się cieszyć, ale ileż można rozczarowywać się, gdy myślisz, że wyglądasz w nowej kiecce jak Marylin Monroe skrzyżowana z Izabelą Scorupco i Heidi Klum, a na jego twarzy maluje się ten sam głupi wyraz niezrozumienia, który kieruje w stronę obrazów z kategorii "dwie plamki i kreska = sztuka współczesna"? Albo gdy kupujesz nowe gacie za pierdylion złotych, bo takie szafiarki kazały nabyć - bo najmodniejsze, bo z katłalku, a w ogóle Bijons z Ciebie będzie druga - zmarszczy brwi i tonem "żałość-rozczarowanie" rzuci "a to o taaaakie Ci chodziło? Nie no, spoko". Dalszym hardcorem jest uciekanie przed sobą po domu w celu realizacji akcji: pryszcz i dorzucę do tego "Kochanie, czy śpi z nami jakaś sarenka?" (gdy akurat nie witałaś się przed ostatni tydzień z maszynką do golenia).


Do tych pięciu klasyków mogłabym jeszcze stworzyć piękną epopeję małżeńskich "rozczarowań". Nikt jednak nie uprzedził mnie, że będę miała w domu wrzód na tyłku o wadze 80 kg, na który zawsze będę mogła liczyć, który zawsze będzie obok i nigdy nie odwróci się ode mnie, gdy akurat będę go potrzebować. Nikt nie powie Ci o tym, że Twoje życie wywróci się do góry nogami i nigdy już nie wróci do poprzedniej wersji. Na szczęście. Że poznasz nowe miejsca, nowe smaki, nowe doświadczenia, książki, filmy czy muzea, ale w znacznie lepszej, podwójnej oprawie. I pomimo tego, że niejednokrotnie podśmiechuję się z klasycznych dowcipów o wrednej żonie (którą czasem jestem), rozlazłym mężu i związku rodem z koszmarów, to tak naprawdę moje małżeństwo to najlepsze, co mogło mi się przytrafić. Jesteśmy razem od mniej niż 6 lat, pod jednym nazwiskiem od dwóch. I do tej pory nie mam pojęcia jak do tego wszystkiego doszło. Ten związek dał mi więcej niż mogłam się spodziewać i wcale nie mowa tu o serduszkach, białych gołębiach puszczanych na znak oddania (swoją drogą, wciąż wydaje mi się to idiotyczne) i innych pierdoletach rodem z komedii romantycznej albo walentynkowej kartki z napisem "love". Nie mam pojęcia jak On dał ze mną radę. Teraz wydaje mi się, że jestem raczej trudna w obyciu, ale mając na dzień dzisiejszy  poprzednią wersją siebie, musiałabym chyba strzelić w łeb, potrząsnąć i doprowadzić do porządku. Mogłabym przypisać sobie przydomek "foch", a dołączając do tego wybuchowy charakter, dostajemy bombę zegarową. A On to wszystko wytrzymał. I każdego dnia jestem mu za to cholernie wdzięczna, nawet gdy pomstuję nad niewyrzuconymi śmieciami, rolkami po papierze toaletowym czy górą prania.



Mówiłam już, że kocham być Mężatką, prawda? ;-)

Ślubne zdjęcia to jedna z najbardziej wyjątkowych i pięknych pamiątek z tego jednego, jedynego dnia. W przeciwieństwie do filmu, który jak na razie oglądałam (zaledwie) kilkanaście razy, do fotografii powracam bardzo często i uśmiecham się do każdej z tych magicznych chwil (ble, ale się zrobiło słodko). Wybór fotografa to baaaaardzo ważna decyzja, co wiem tak naprawdę dopiero teraz, z perspektywy czasu. Sugerowaliśmy się pięknym portfolio i to chyba nas zgubiło. Bardzo dobrze jest skorzystać ze sprawdzonego adresu, nie tylko pod względem jakości zdjęć czy wykonywanej później fotoksiążki. Oczywiście, bardzo ważnym czynnikiem są finanse. I jak uważam, że dziesięć tysięcy złotych za zdjęcia to totalne przegięcie (przynajmniej w moim słowniku jest to kwota astronomiczna), tak z drugiej strony uważam, że nie warto oszczędzać. Jak to rozumieć? Kilku z moich znajomych rezygnowało z fotografa (bo będzie taniej) - "robimy sami", "ktoś ze znajomych zrobi kilka". Najgorsze argumenty - albo się ich w końcu w ferworze wydarzeń nie robi, albo są rozmazane, albo 3/4 z nich to portrety weselnych trunków.

Na co więc warto zwrócić uwagę przy wyborze profesjonalisty?
  • punktualność (!!!)
  • kreatywność 
  • jakość zdjęć
  • ilość zdjęć - uwierz, że sto zdjęć z własnego wesela, to wcale nie jest dużo ;-) 
  • rzetelne przestrzeganie terminu realizacji 
  • surowy materiał - warto go mieć, czasem trafisz na sentymentalne ujęcia, które z punktu widzenia fotografa są zwyczajne, nieostre lub prześwietlone.



Jeśli mamy już na swoich usługach wirtuoza aparatu fotograficznego, na którego zdjęciach wychodzimy jak laski z okładki Vogue'a, warto zadbać o odpowiednią scenerię. Dobrze jest postawić na jakieś ciekawe tło, szczególnie w przypadku, gdy nie czujecie się zbyt pewnie w roli modelki/modela - wtedy  zrobi za Was całą robotę. Przychodzę dziś z propozycją pięciu krakowskich pewniaków, które idealnie będą współgrać z Twoją białą suknią i jego garniturem.


Kazimierz  
Krakowska dzielnica, miejsce bardzo klimatyczne, ale jednocześnie niesamowicie oklepane (w sezonie na każdym kroku można spotkać młode pary). Podchodzę do niego bardzo sentymentalnie, ponieważ gości na mojej sesji (po)ślubnej. Ponadto zawsze, gdy wracamy do miasta, jest obowiązkowym punktem na mapie. Gdzie się udać? Najlepiej zacząć od jednej z ulic (np. Miodowej  czy Gazowej) i po prostu spacerować.



Kładka Ojca Bernatka 
- czyli krakowski Pont des Arts. Most z kłódkami zakochanych. To właśnie tam powiedziałam "TAK"! Podchodzę do tego miejsca z wielkim sentymentem. Wygląda magicznie zarówno w dzień jak i w nocy. Zresztą - oceńcie sami.


Kopiec Krakusa 
Mimo tego, że trzeba się trochę nagimnastykować, żeby wejść na górę (polecam pannie młodej wziąć ze sobą buty na przebranie), to widok jest naprawdę tego wart. Możecie wówczas zafundować sobie np. piękny Wawel w tle. Osobiście wybrałabym wschód lub zachód Słońca.


Miodova Restaurant, ul. Szeroka 3
Uwielbiam piękne wnętrza, a to zdecydowanie godne jest uwagi. Wszystkie detale idealnie ze sobą współgrają, a światło tworzy romantyczną atmosferę. Jeśli zdecydowalibyście się na zdjęcia właśnie w tym miejscu, to koniecznie spróbujcie ichniejszych kopytek - są absolutnie obłędne!



Cafe Kładka, ul. Mostowa 12
klimatyczna kawiarnia z pyszną kawą, którą często odwiedzaliśmy najpierw jako para, a potem narzeczeństwo. Drewniana podłoga, stare abażury czy różowa sofa to wyjątkowe elementy aranżacji, bez których to miejsce nie byłoby sobą.


To dopiero początek! W kolejnym wpisie pojawią się sprawdzone klasyki, oryginalne miejsca, ciekawe pomysły i piękna architektura!
Obsługiwane przez usługę Blogger.