Jeśli trafił Ci się czytający facet, to wspaniale. Głównie dlatego, że nie będzie marudzić, że znosisz do domu kolejne książki. Do tego ochoczo poprze temat gabinetu-biblioteczki w Waszym przyszłym domu, a dzięki temu zyskasz kąt, w którym (po zamontowaniu zamka od wewnątrz) będziesz mogła znaleźć chwilę relaksu. Ponadto jeśli już całkowicie nie będziesz mieć pomysłu na prezent - w księgarni zawsze jest coś, co jeszcze warto byłoby przeczytać. Dorzucisz do tego nowe skarpety albo krawat i voila! Jestem raczej tradycjonalistką, stąd też nie przemawiają do mnie ebooki i przy każdej możliwej okazji, obdarzam Małża papierową wersją. Poniżej kilka pozycji, jeśli Twój facet jest...

...lekarzem/prawie lekarzem lub osobą związaną z branżą medyczną: K. Bochenek, D. Kortko "Ludzie czy bogowie". Jeśli myślisz, że znajdziesz tam tylko medyczne pierdolety, to jesteś w błędzie i sama też powinnaś obdarzyć swój mózg tą chwilą przyjemności. Masa ciekawych historii, przedrostek "lekarski" to dodatek ;-)

...politykiem/politologiem lub osobą, którą interesują te wszystkie sprawy wysokiego formatu: J. Felsztinski "Borys Bieriezowski. Zapiski wisielca" - czyli rosyjski temat oligarchy, który zginął w tajemniczy okolicznościach. Inna pozycja, która nie wykracza poza granice kraju: W. Sumliński "Niebezpieczne związki Bronisława K." - tajne służby i mafia w tle.

...osobą, która lubi sensacje - pozostając w temacie mafii: A. Górski "Masa o pieniądzach polskiej mafii", "Masa o kobietach polskiej mafii", "Masa o porachunkach polskiej mafii". Jeśli spodoba mu się pióro tego autora, to polecam też inne pozycje jak np. "Pięść Dawida. Tajne służby Izraela".

...ciekawy świata/podróżnikiem/żądny przygód: "Księga cudów UNESCO". Książek z tej kategorii  jest cała masa, ale dla mnie ta jest szczególnie wyjątkowa - pięknie wydana, zawiera niesamowite zdjęcia, a poza tym była naszym prezentem ślubnym ;-)

...historykiem lub osobą, którą interesuje tematyka wojenna: W. Bartoszewski, M. Edelman "I była dzielnica żydowska w Warszawie. Wybór tekstów", czyli spojrzenie na getto z dwóch perspektyw. Dokumenty, nazwiska, mapy. Obowiązkowa pozycja, nie tylko dla Panów. W tej kategorii poleciłabym także szokujący "Dziennik Nazisty" (S. Lauryssens).

...fanem Dżemu: J. Skaradziński "Dżem. Ballada o dziwnym zespole", czyli monografia genialnego zespołu. Daty, dyskografie, wspomnienia i zdjęcia.

...fanem motocykli: P. Szymezak "Harley-Davidson" - od 1903 do dziś, czyli opowieści o tym jak powstała marka, która króluje do dziś.

...przyszłym tatą: K. Osborn "Ojcostwo dla żółtodziobów" ;-) Niestety nie mogę odnieść się do zawartych w niej treści, ale sam tytuł zachęca!

...po prostu facetem: J. Clarkson "Świat wg. Clarksona". Mój Mąż jest wielkim fanem "Top Gear", stąd wciągnął wszystkie części książki (jest ich bodajże pięć). Humor i inteligencja Clarksona - nic więcej nie potrzeba.



A Wasi Mężczyźni co chętnie czytają?
 

Jeżeli myślisz, że małżeństwo to bułka z masłem, banał i łatwizna, to jesteś w grubym błędzie. Małżeństwo to ciężka harówa, która niejednokrotnie doprowadzi Cię do szału. Decydując się na to, wprowadzasz w swoje życie (przynajmniej w mojej opinii)  dożywotnią komplikację. Wówczas masz kogoś, kto we wszystko będzie się wtrącał i z kim wszystko musisz konsultować. Nie możesz sama wziąć kredytu czy pojechać na wakacje. Będziesz musiała robić mu pranie i szukać zagubionych rzeczy. Niejednokrotnie wyprowadzi Cię z równowagi, zmuszając do jedzenia albo zażywania lekarstw. Zapomni, o co prosiłaś, chociaż przypominałaś trzy razy. Dzięki czekoladkom na zawsze utracisz pożądany rozmiar 34. Nawet nie zauważysz, gdy zamienisz makijaż i spódniczkę w koczka i dres po domu. Będzie Ci bałaganił i rzucał skarpetki na podłogę. Przez nowe nazwisko będziesz musiała wymienić dokumenty, nauczyć się nowego podpisu i uzbroić w cierpliwość, tłumacząc po stokroć trudną pisownię. Obudzi Cię w nocy swoim chrapaniem, ściągnie kołdrę albo zostawi otwarte okno. Zawsze skomentuje Twój wygląd i nowe buty. Wymyślanie nowych pomysłów na prezent zabierze Ci tydzień życia. Zamiast szybkiego makaronu z truskawkami, codziennie musisz bawić się w Magdę Gessler. Zrobisz awanturę po każdym Jego samotnym wyjściu, chociaż wcale tego nie chcesz - jest to silniejsze od Ciebie. Zazdrość i niepokój nie dadzą Ci spać. Będziesz ryczeć z tęsknoty po każdych dwudziestu czterech godzinach osobno i dąsać się w czasie ciszy między Wami. I kiedy masz już tego wszystkiego serdecznie dość, zdajesz sobie sprawę, że właśnie to wszystko jest tak zajebiste. I że nie możesz bez tego żyć.

Mężu, jak dobrze, że jesteś.


Tak jak pisałam już w tym poście trzy dni na zwiedzenie Lwowa to zupełne minimum. Pierwszy dzień warto przeznaczyć na Rynek i jego okolice. Drugi to dzień parkowy - w mieście jest masa zieleni, przy dobrej pogodzie warto odwiedzić i spędzić czas na łonie natury np. w Parku Stryjskim, Parku Studenckim czy Parku Żelazna Woda. W trzecim dniu oddalamy się nieco od centrum. Tu dużym plusem jest posiadanie samochodu, jednak nie jest to konieczne. Miasto ma bardzo dobrze rozbudowaną komunikację miejską - autobusy, marszrutki, tramwaje, trolejbus. Ceny biletów są śmiesznie niskie np. trolejbus to 0,60 hr (czyli około 10 groszy!); można je kupić w kioskach lub u kierowców. W porze obiadowej w większych odległościach od centrum warto rozglądać się za sieciówką Puzata Hata - tanio, pysznie, po ukraińsku. Poniżej uzupełnienie tych miejsc, w których nie może Cię zabraknąć w trakcie wizyty we Lwowie.


Cmentarz Łyczakowski i Cmentarz Orląt Lwowskich.
Dla Polaków dwa punkty obowiązkowe. Oba miejsca nie wymagają komentarza. Chwytają za serce.




Dworzec kolejowy - stacja Lwów Główny.
Polskie bogactwo architektoniczne - budynek zniesiony na przełomie XIX i XX wieku, zaprojektowany przez Władysława Sadłowskiego (jego grób możemy znaleźć na Cmentarzu Łyczakowskim). Robi duże wrażenie zarówno wewnątrz jak i zewnątrz.



Wysoki Zamek i Kopiec Unii Lubelskiej. 
Pierwszy to wzgórze o wysokości 398 m n.p.m. wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO, drugi usypany z okazji 300 rocznicy zawarcia Unii Lubelskiej (to ta, dzięki której powstała Rzeczpospolita Obojga Narodów). W pogodny dzień możemy podziwiać panoramę i okolice miasta.



Pałac Potockich
Wzniesiony w XIX w. dla Alfreda Potockiego, na chwilę obecną stanowi on mieści rezydencję prezydenta Ukrainy we Lwowie i Lwowską Galerię Sztuki. Można zrobić tam kilka ciekawych ujęć; dla samego budynku warto zaopatrzyć się w obiektyw szerokokątny ; - )


Sobór Św. Jura
We Lwowie jest masa obiektów sakralnych różnych wyznań i religii. Warto je zobaczyć i porównać bogactwo, wystrój wnętrz np. kościoła rzymsko- i grekokatolickiego. Sobór Św. Jura leżący przy Placu Św Jura to katedralna cerkiew, która funkcjonuje od 1772 r. Jest to kolejny zabytek na liście UNESCO.



Gaj Szewczenki.
Czyli lwowski skansen. Znajdziemy tu budynki, przedmioty codziennego użytku, zabytki architektury i sztuki ludowej wszystkich historyczno-etnograficznych grup Zachodniej Ukrainy. Warto pospacerować, szczególnie przy dobrej pogodzie. W zimie jest to raczej średni pomysł - mieliśmy po pas śniegu. ; - )


 

Jeśli trafiłeś tu pierwszy raz, to warto zajrzeć jeszcze tu i tu. Po kliknięciu na ten link  znajdziecie zaznaczone wszystkie miejsca, o których była mowa w obu wpisach.
Mam nadzieję, że udało mi się namówić choć jednego z Was na ukraiński weekend.

 


W Twoim życiu może nadejść taki dzień, gdy w sposób zupełnie normalny zaczniesz mieć wszystkiego dość. Mąż zacznie Cię wkurzać, maluchy przestaną rozbawiać, towarzystwo będzie irytować. Będziesz czuła się zmęczona i osowiała, każdą możliwą chwilę spożytkujesz na sen, zaczniesz zapominać o wielu sprawach, wymażesz słowo "koncentracja" ze słownika. Nikogo nie będzie to dziwić, jeśli masz zdiagnozowaną depresję, kryzys w małżeństwie, kilkudniową reakcję na jesienne przesilenie albo malucha, który z powodu kolek nie pozwolił Ci zmrużyć oka przez ostatnie dwie noce. Problem jest jednak wtedy, gdy żaden z tych punktów Cię nie dotyczy. Dzieje się z Tobą coś dziwnego. Skóra staje się sucha, nadmiernie rogowacieje, włosy się łamią, masz przerzedzone brwi. Twarz wygląda jak nalana, powieki obrzęknięte i do tego ten drugi podbródek... Zaczynasz nieregularnie miesiączkować, chociaż wcześniej cykl zgadzał się co do dnia. Pojawiają się problemy z poczęciem dziecka lub utrzymaniem ciąży. Przybierasz na wadze, brzuch staje się wydatniejszy, chociaż wcale nie zmieniłaś sposobu odżywiania. Zaczynasz intensywniej ćwiczyć, ale pojawiają się duszności, oddech jest płytszy. Mięśnie są sztywne, a stawy bolesne. Coraz częściej masz problemy z wypróżnianiem, towarzyszą Ci bolesne zaparcia.

W końcu trzeba się zastanowić, że może nie stajesz się brzydka, sukowata i leniwa, tylko cierpisz na niedoczynność tarczycy?


Uważam, że ten post jest dla mnie bardzo ważny z kilku powodów. Pierwszy dla tego, że jestem (prawie) analitykiem medycznym. Drugi dlatego, że temat ten dotyczy 5% dorosłych kobiet. Może nie jest to dużo, ale biorąc pod uwagę fakt, że na świecie (zgodnie z danymi z lipca ubiegłego roku) jest 3 568 651 802 kobiet, to te maleńkie 5% to około 178 432 590. Trzeci, to dlatego, że wiele z nas bagatelizuje ten temat. Zrzuca te wszystkie objawy na stres, problemy w domu, szybki tryb życia, napięty okres w pracy. Jednak, gdy zwolnisz tempo, pojedziesz na urlop czy chociażby się wyśpisz - objawy nie mijają.

O co w ogóle chodzi z tą tarczycą? W prosty sposób - tarczyca to taki mały gruczoł w kształcie motylka u podstawy szyi, który wydziela hormony (trójjodotyroninę i tyroksynę) regulujące wiele miejsc i funkcji w naszym organizmie. Bezpośrednio jest kontrolowany przez naszą głowę - tam w mózgu znajduje się przysadka i podwzgórze - centrum dowodzenia, gdzie najbardziej liczy się sygnał ze strony tego drugiego - bez niego cała reszta nie ruszy.

Photo: wyszukiwarka http://google.pl

Kiedy dochodzi do niedoczynności? Tu sprawę dzielimy na trzy:
Pierwszorzędowa niedoczynność jest wtedy, gdy problem leży w uszkodzeniu samej tarczycy.
Drugorzędowa, gdy problem leży w przysadce (w mózgu) - chora przysadka (niedoczynność) nie produkuje hormonu, który rozkazuje tarczycy produkować jej własne.
Trzeciorzędowa, gdy mamy problem z podwzgórzem (w mózgu) - nie produkuje ono hormonu, który pobudzałby przysadkę. W ten sposób przysadka nie wydziela hormonu, który pobudzałby tarczycę.

Od czego zacząć? Od konsultacji z lekarzem - najpierw tym pierwszego kontaktu, potem z endokrynologiem. Jeśli chodzi o badania to w pierwszej kolejności należy oznaczyć TSH (tyreotropinę) i fT4 (wolną tyroksynę). Dopiero w momencie, gdy ich wartości są niepokojące (jednej bądź obu), lekarz powinien rozszerzyć wachlarz diagnostyczny o np. fT3, test TSH po TRH czy aTg (przeciwciał przeciwko tyreoglobulinie), aTPO (przeciwciał przeciw peroksydazie tarczycowej). Dwa ostatnie są głównie używane do diagnostyki choroby Hashimoto - przewlekłego limfocytowego zapalenia gruczołu tarczowego; jest to choroba o podłożu autoimmunologicznym. Podstawowe schorzenia związane z niedoczynnością tarczycy:



Mam nadzieję, że ten wpis udało mi się stworzyć w miarę jasny, prosty sposób i okaże się pomocny choć dla jednej z Was.


 
 Kiedy ostatni raz pomyślałeś w swoim życiu, że tak naprawdę, w stu procentach, bezapelacyjnie jesteś szczęśliwy? Kiedy wstałeś rano z uśmiechem na ustach, z ekscytacją, co przyniesie kolejny dzień? Ile razy pomyślałeś, że Twoje życie jest tak naprawdę zajebiste? Nigdy? To nic, masz jeszcze na to czas. Ale jeżeli każdego dnia myślisz sobie, że to kolejna fatalna doba, to ostatni dzwonek na zmianę. Po raz pierwszy od lat czuję, że mam czas dla siebie. I zdałam sobie sprawę z tego, że to jest naprawdę genialne. Co więcej - zwolniliśmy i w końcu możemy być pełnowartościowym małżeństwem. W trakcie roku akademickiego nauka i zajęcia pochłaniają mi masę czasu, do tego dochodzą dojazdy, sen i pierdoły typu kąpiel, zakupy czy śniadanie. Kiedy złożę to wszystko, okazuje się, że te 24 godziny na niewiele więcej starczają. Przez to niesamowicie się mijamy; próbujemy rekompensować to w weekendy. Aktualnie jesteśmy dla siebie. I chociaż nie miał to być blog o miłości do Męża ( ;-) ), to tak naprawdę teraz czuję się maksymalnie szczęśliwa. 
 Młoda Żona w żywiole - świeże powietrze i książka.
 
 

Prezent imieninowy od Męża. Po zakończeniu na pewno Wam o niej opowiem. Książka zainspirowała mnie do nowego blogowego pomysłu, ale wszystko w swoim czasie.








Być kobietą nie jest łatwe. Jeśli myślisz inaczej, to zapewne jesteś mizoginem. Przeciętny facet wie, że to ciężka harówka. Abstrahując od fizjologii - hormonów, miesiączki, większego zapotrzebowania na żelazo, menopauzy - na którą nie mamy wpływu, na posiadanie dwóch chromosomów X składa się o wiele więcej. Są natomiast cztery natury zewnętrznej, które wkurzają mnie wybitnie:


#1 Depilacja. Koszmar. Jak jeszcze do nóg może się człowiek przyzwyczaić, to brwi są prawdziwą gehenną. Należę do grona kobiet, o których ewolucja zapomniała przy etapie „redukcja owłosienia” i gdybym nie zadbała o swoje nadocze, to ludzie braliby mnie pewnie za kuzynkę sowy. To, że wyrywanie boli jak cholera, to jedno, ale czemu te włoski pojawiają się znienacka?! Wieczorem patrzysz w lustro, wyglądasz jak milion dolców, a rano jesteś o krok od tego, żeby zaplatać na nich warkocze… Ponadto, przy wyrywaniu trzeba niesamowicie uważać. Jeden fałszywy ruch i możesz skończyć tak:

Fotografia dzięki bogactwu wyszukiwarki http://google.pl

#2 Makijaż. Oczywiście możemy z niego zrezygnować. Głównie wówczas, gdy chcemy nagrać kolejną serię The walking dead z reakcjami na żywo ludzi w tramwaju czy pracy. W innym przypadku dobrze jest ukryć nieprzespaną noc, zjedzone wczoraj chipsy i pamiątki po młodzieńczym trądziku. Teoretycznie nic w tym trudnego – kilka mazideł, pędzle albo palce, tusz do rzęs i voilà! Teoretycznie. Kiedy uda mi się wstać na tyle wcześnie, żeby postarać się o elegancką facjatę, zaczynam od podkładu. W tym właśnie momencie moja cera niegdyś tłusta, informuje mnie, że zmieniła front – podkład w cudowny sposób podkreśla każdą wysuszoną skórkę. Ścieram więc ten nochal, smaruję kremem i zaczynam od początku. Nie jest dużo lepiej. Ignoruję, pierwsza tragedia za nami. Pora na oko – piękna kreska nad linią rzęs ala Audrey Hepburn. Albo wąż o różnej długości, który wije się przez pół powieki i unosi na końcu w różnych kierunkach. Dla zwieńczenia tragedii zwykle albo wkładam sobie szczoteczkę od tuszu do oka, albo maluję sobie końcówką sutą, czarną kropkę na nosie.

#3 Paznokcie. Albo za krótkie, albo za długie, albo tipsy, albo wypada pomalować. Jeśli już się człowiek (czyli kobieta) zaprze na zapuszczanie – zdąży się złamać zaraz po wykiełkowaniu, więc o żadnej fazie strzelania w źdźbło nie ma mowy. Lubią też się rozdwajać – najlepiej tak, żeby dało się ściągnąć pierwszą warstwę do połowy płytki, perfekt. Pora więc na przykrycie ich nieskazitelnej urody lakierem: zawsze pomaluję sobie skórki, zawsze dotknę któregoś za szybko i zawsze Mąż chce wtedy ode mnie coś niesłychanie pilnego. Tak jakby miał radar na ten moment, w którym jestem bezbronna. Gdy już jakimś cudem uda mi się dobrnąć do samego końca i cieszę się pięknymi dłońmi – w kuchni czeka na mnie cała sterta garów. Dodam tylko, że nie posiadam zmywarki.


#4 Opuchnięte stopy, pończochy i biustonosz. Pierwsze doprowadzają mnie do furii tylko w dwóch sytuacjach: 1) gdy kupujesz buty, które na drugi dzień okazują się za duże i 2) gdy chcesz wyglądać jak Marilyn Monroe, a Twoje palce u stóp jak kiełbaski francuskie; do tego pieką cholernie w tych cudnych pantofelkach na obcasie za trzysta złotych. Pończochy i rajstopy to jedno cholerstwo – dziura zawsze pojawi się w najmniej oczekiwanym momencie, w najmniej oczekiwanym miejscu i zawsze znienacka. Biustonosz natomiast to wynalazek szatana. Mimo tego, że dzięki niemu Twój biust wygląda jak z żurnala, a u niektórych w ogóle dzięki niemu pojawia się jakikolwiek zarys, to uwiera, trzeba dobierać kolor do bluzki i przenigdy nie odpinać ramiączek, bo się ich później nie znajdzie.


A Wy macie jakichś wyjątkowych, kobiecych ULUBIEŃCÓW? ;-)

Zaczęłam biegać. I jestem niekonsekwentna, wiem. I te wszystkie argumenty, za którymi stałam w TYM poście są już średnio aktualne. Ale od początku. Moment w Twoim życiu, w którym dojdzie do zwiększenia tkanki tłuszczowej (w okolicy tyłka, bioder, brzucha czy ud) jest a) nieunikniony  b) niezauważalny. Od obu tych wypadków są oczywiście wyjątki – w pierwszym jeśli jesteś Cindy Crawford, a w drugim jeżeli jesteś w ciąży (przez dziewięć miesięcy ciężko się nie zorientować…). Jeśli jednak nie jesteś przy nadziei (a ludzie w autobusie czy tramwaju tak właśnie Cię traktują), to zapewne spadło to na Ciebie jak grom z jasnego nieba. Wiem, miałam tak samo. A poważnie – nie mam pojęcia, kiedy to się stało, że zaczęłam się czuć grubo. I tu nie chodzi o te wszystkie „Gdzie Ty gruba”, „popatrz na mnie”, „przecież jesteś taka szczupła”. Słowo-klucz to właśnie „czuć”. Jeżeli zamek w sukience strzela Ci na plecach w dzień imprezy, a zamiast zwykłych T-Shirtów zaczynasz nosić tuniki, to wiedz, że coś się dzieje. W końcu postanowiłam coś zmienić. I kupiłam sobie najtańsze buty do biegania w Decathlonie. Przez miesiąc wykurzyły się na półce aż dosięgła mnie ręka sprawiedliwości – ściągnęłam Nike Run na telefon (który mierzy kilometry), poczytałam kilka wstępnych porad w Internecie i ruszyłam. Pierwszy raz biegałam metodą 4-1 (4 min biegu, 1 min szybki marsz), zrobiłam 7 kilometrów, a po powrocie do domu byłam cholernie szczęśliwa. Nie wiem czy to z powodu dotlenienia mózgu, endorfin czy ambicji, że jednak dałam radę. Spodobało mi się na tyle, że postanowiłam to powtórzyć już następnego dnia. Plany jednak uległy zmianie, gdy nazajutrz okazało się, że mam problem z siadaniem czy wchodzeniem po schodach. Zakwasy wygrały. Jeżeli myślisz, że trudno jest po raz pierwszy ruszyć dupę z domu, to wierz mi, że to nieprawda. Bieganie z zakwasami to dopiero hardcore – udało mi się zrobić 6,2 km (w takim samym czasie jak poprzednio), ale czułam się jakbym skolonizowała ruchowo cały równik. Na chwilę obecną zaczynam się od tego uzależniać – sprawia mi to przyjemność. Choć nie robię tego tak często jakbym chciała, bieganie przestało być moim wrogiem, a nawet troszkę się ze mną koleguje. Żadna tam ze mnie Chodakowska, ale przynajmniej nie przyrosnę do kanapy. Nie schudłam jeszcze ani grama, nie straciłam centymetra w pasie, cellulitis też jakby nie zmalał, ale bieganie poprawia moją wydolność umysłową, a to jest dla mnie o wiele ważniejsze niż figura muffinki.





Ze względu na okres wakacyjny, pojawiają się wpisy podróżnicze. Grecka wyspa Zakynthos była naszym ubiegłorocznym wyborem. Spędziliśmy tam siedem dni, co wydaje mi się optymalne; dziesięć polecam lubiącym leżeć na plaży, których jest tam cała masa. Ceny wyjazdów są naprawdę różne – w zależności od terminu, biura podróży, standardu hotelu czy poziomu wyżywienia, jednak na chwilę obecną wahają się w zakresie od 1700 zł do nawet 7000 zł. Nie jest to specjalnie tania wyspa i jeśli chodzi o Grecję można upolować coś w niższych kwotach, natomiast pobyt tam nie jest aż tak kosztowny jak np. na Santorini. Jeżeli zdecydujemy się na tę wyspę i interesuje nas coś więcej niż plażowanie, to bardzo popularne jest wynajmowanie skuterów/quadów. Kwoty za dzień są baaaardzo zróżnicowane – najlepiej rozeznać się w kilku miejscach i wybrać najtańsze; warto się targować. Osobiście polecam opcję numer jeden – skuter. Wiele quadów jest naprawdę bardzo słabych i mają problem z wyjazdem pod górę. Jako pamiątkę z tego miejsca najlepiej przywieźć sobie oliwę (pomarańczowa wymiata!), wino Callinico czy mydło oliwkowe. Poniżej dziesięć powodów, które przekonają Was, że to naprawdę wyjątkowe miejsce.



1. Zatoka Wraku – niesamowicie rozpoznawalne miejsce; piękne i bardzo fotogeniczne. Możemy podziwiać widoki z góry lub dopłynąć do plaży łódką, które pływają tam z wielu miejsc na wyspie. Tytułowy wrak stał się wizytówką Zakynthosu dzięki przemytnikom tytoniu.



2.  Błękitne groty – jaskinie robią wrażenie, jeśli wcześniej nie byłeś w Czarnogórze. ;-)


3. Xigia – plaża o charakterystycznym zapachu – wody zasobne są w siarkę, co szczególnie powinno zainteresować osoby z problematyczną skórą.

4. Callinico – nieduża winiarnia. Sporo rodzajów trunków, niesamowicie smaczne, darmowa degustacja. Wina można zakupić na miejscu lub w marketach, gdzie czasem są o kilka euro tańsze.

 




5.  Askos Stone Park – jeśli nigdy nie miałeś okazji karmić jeleni, kóz albo szopów (miłość od pierwszego wejrzenia), to jest to kolejny argument „ZA”.



6. Jedzenie – dla fanów oliwek, pomidorów i koziego sera. Moje serce skradła grecka moussaka. Jeżeli jesteś w Laganas, koniecznie odwiedź knajpę Panos.
 


7.  Żółwie Caretta-Caretta – znak rozpoznawczy wyspy. Przy odrobinie szczęścia może uda się Wam je spotkać. Szczególnie chętnie składają one jaja na plaży Laganas i Gerakas, na której działają wolontariusze, dbający o bezpieczeństwo jaj i maluchów.




8.  Agios Leon – maleńka plaża, dwie tawerny, fale rozbijające się o skały i praktycznie brak turystów. Idealne miejsce.


9. Widoki. 





10. Detale napotkane w stolicy wyspy. Nadają głównemu deptakowi wiele uroku!





Macie już plany na wakacje? Nasze jeszcze w proszku, a do wyjazdu już tylko 26 dni!



Photos: Pinterest.com

Za czasów ślubów naszych rodziców (mezozoik wcale nie był aż tak dawno…) standardem ślubnym były prezenty, a wśród nich komplety pościeli, sztućce, zastawy stołowe, garnki. Wszystko potrzebne młodemu małżeństwu na dorobku. Problem pojawia się jednak w momencie, gdy dostajesz siedem prześcieradeł, pięć odkurzaczy i kolejny komplet filiżanek (w tym akurat ostatnim przypadku problem rozwiązuje się, gdy zamierzasz być polską Anną Marią Russell). Na chwilę obecną większość młodych prosi o przysłowiowy pieniążek. Schody zaczynają się w momencie, gdy ten – przysłowiowy pieniążek – niespecjalnie się Ciebie trzymał w ostatnim miesiącu (w porywach do ostatnich siedmiu miesięcy). Co wtedy? Dwa najszybsze rozwiązania:
a) możesz odmówić. Rozwiązanie najgorsze. Jeżeli to wesele znajomych czy bliskiej rodziny orientują się z grubsza w Twojej sytuacji materialnej. Większość par zaprasza z dużym wyprzedzeniem, więc można było to inaczej rozplanować… Poza tym – serio – w tym dniu nie chodzi o kasę ; )
b) prezent. Rozwiązanie korzystne, bo nie walnie Ci po portfelu tak bardzo jak gotówka (chyba, że masz zamiar sprezentować młodym tygrysa bengalskiego; wtedy trzeba się niestety liczyć z kosztami), ponadto nie krzyczy swoją ceną (chyba, że nie odetniesz metki, ups…), młodzi na pewno go zapamiętają. Jako eks-panna młoda najlepiej wspominam z dnia po ślubie odpakowywanie prezentów – przede wszystkim dlatego, że dostaliśmy masę ciekawych książek. Wybierając tę opcję możesz zarówno postawić na klasykę lub na coś oryginalnego – zestaw do founde, personalizowane ręczniki, blender czy kosz piknikowy. Kilka propozycji poniżej:




Złotym środkiem pomiędzy pieniędzmi a prezentem jest połączenie obu ; ) Jest to system, który ostatnio zaczęłam preferować. Kupuję wówczas coś niedużego, drobnego, np. kubki czy książkę, natomiast mogą być to również artykuły dekoracyjne, ramka na zdjęcia czy kieliszki do wina. Myślę, że sprawia to wrażenie zaangażowania w to wydarzenie, a ponadto jest miłym dodatkiem-pamiątką dla Państwa młodych. Poniżej propozycje dodatkowych giftów:





Wszystkie powyższe produkty pochodzą ze sklepu Home&You.
Jak wygląda to z waszej perspektywy? Preferujecie prezenty czy pieniądze?




Nasz każdy wspólny wyjazd ma trzy etapy planowania. Pierwszy to broszka mojego Męża - dojazd i nocleg. W tę kwestię nigdy się nie wtrącam, ponieważ a) mam fatalną orientację w terenie b) nie chcę, by On wtrącał się w punkt drugi. Dla potwierdzenia pierwszego argumentu: przy naszym pierwszym wyjeździe do Lwowa Mąż udał się do pracy, a ja postanowiłam trochę poznać miasto. Miałam ze sobą mapę. Dobre dwadzieścia minut krążyłam po Prospekcie Svobody, aby znaleźć interesującą mnie ulicę. W końcu zrezygnowana usiadłam na schodach banku, by jeszcze raz przyjrzeć się dokładnie mapie. Wówczas po mojej prawicy ukazał się drogowskaz do szukanego przez mnie miejsca. Podkreślę, że przechodziłam koło niego jakieś...dziesięć razy? Wracając do tematu planowania - kolejny etap należy do mnie - co zobaczymy, gdzie, co i za ile zjemy. Część trzecia jest już na miejscu - konkretny dzień, określone godziny. Jeżeli chodzi o Lwów 3 dni to zupełne minimum. Udało mi się stworzyć plan na pierwszy dzień - okolice Rynku. Po kliknięciu w ten link pojawi się mapa z zaznaczonymi miejscami, które opisane są poniżej. Wszystkie godziny są orientacyjne i można je dowolnie modyfikować.

9:00 - śniadanie w restauracji Centaur (Kentavr) na Rynku. Jeśli uważasz, że śniadanie w knajpie to burżujstwo, to pewnie dlatego, że jeszcze nigdy nie byłeś na Ukrainie ;) Jeżeli jednak zdecydujesz się odwiedzić to miejsce, to koniecznie zamów brzoskwiniową herbatę - wymiata! Tanio, smacznie, szybko, ładny wystrój i ogródek przed restauracją (polecam).  Ponadto mają polskie menu, a kilku kelnerów to rodacy.



10:00 - wejście na Wieżę Ratusza. Bilet kosztuje 10 UAH (aktualnie jedna hrywna to 18 groszy!). Wiele schodów do pokonania, ale widok niesamowity, szczególnie w pogodny dzień. Po drodze na górę mijamy mechanizm zegarowy.




11:00 - zbaczamy z Rynku (by później znów na niego wrócić): przy pomniku Iwana Fiodorowa (lwowskiego drukarza) prawie każdego dnia jest targ staroci (głównie w godzinach dopołudniowych). Można kupić tam wiele ciekawych przedmiotów, a przede wszystkim polskie książki.Czasami wyjściowe ceny zwalają z nóg, ale warto się targować.





11:30/12:00 - Kopalnia Kawy (róg Rynku, pod numerem 10). Genialny koncept i klimat miejsca. Można tam zarówno kupić kawę i akcesoria do jej przyrządzenia, kubki, filiżanki czy dzbanki (świetna pamiątka dla bliskich), zjeść pyszne ciacho jak i zwiedzić podziemia pseudokopalni. ;) Ponadto w części "restauracyjnej" stoi...granatowe Peel P50!




 
13:00 - jeżeli nie chcesz tracić czasu na siedzenie w kawiarni, zawsze możesz skorzystać z wersji przenośnej - wózki z kawą (w kilku rodzajach), czekoladą i herbatą możesz spotkać na Rynku w kilku miejscach. Warto poświęcić chwilę, by pospacerować po uliczkach odchodzących od Rynku. Mają niesamowity klimat!




15:00 - w porze obiadowej warto ponownie odwiedzić Centaura (barszcz z bułeczkami faszerowanymi kapustą i grzybami lub mięsem). Inne miejsce to Międzynarodowy Fundusz Pierogowy (Katedralna 3, jedna z ulic odchodzących od Rynku) - talerz pierogów kosztuje około 5 złotych. Możemy też zdecydować się na coś położonego nieco dalej (ale również w zasięgu spaceru) - Kumpel na ulicy Volodymyra Vynnychenka 6. Świetne miejsce, oprócz pysznych dań obiadowych (Julienne wygrywa), mają własną destylarnie wódki i piwa, a także własnej produkcji kiełbaski. W weekendy trzeba się zapisywać na stolik, bo mają pełne obłożenie.

16:00 - jeżeli zdecydowaliśmy się na obiad w Międzynarodowym Instytucie Pierogowym, to warto udać się do położonej na przeciwko Katedry Łacińskiej (Bazylika archikatedralna Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny). Powstała za czasów Kazimierza Wielkiego; niesamowicie polski akcent w Lwowa - do dziś kilka mszy odprawianych jest w naszym języku. 



16:30 - przenosimy się na Prospekt Svobody (Wolności), położony równolegle do Rynku. Tam warto zwrócić uwagę na Pomnik Mickiewicza, Pomnik Tarasa Szewczenki, budynek Hotelu George (powstał na przełomie XIX/XX wieku) oraz Opery Lwowskiej (Lwowski Narodowy Akademicki Teatr Opery i Baletu im. Salomei Kruszelnickiej). Warto zapoznać się z repertuarem i udać przede wszystkim na przedstawienie baletowe - niesamowita choreografia, piękne stroje, orkiestra na żywo. Polecam także zobaczenie wnętrza Opery - godziny zwiedzania uzależnione są od występów, stąd lepiej dopytać się w kasie.




Tu też warto poświęcić chwilę czasu na spacer i odpoczynek. 







19:00 - warto oddalić się nieco od centrum i udać na dłuższy spacer, aby zobaczyć gmach Politechniki Lwowskiej i spędzić chwilę w okolicznym parku.



20:00/20:30 - po powrocie na Rynek kolej na coś słodkiego - Manufaktura Czekolady (ulica Serbska 3). Podobną mamy w Krakowie, z tym, że we Lwowie ma ona kilka pięter (na niższych możemy kupić wyroby czekoladowe), a dodatkowe wrażenie robi zewnętrzna część budynku.



21:00/22:00 - na koniec dnia polecam Rynek i grupę młodych, utalentowanych osób tańczących z ogniem (poi). Kolacja tylko w Kryjówce (teoretycznie brak dokładnego adresu, ale wejdźcie w drzwi obok Manufaktury Strucli na rynku). Niesamowicie oryginalny pomysł - kryjówka UPA: menu w postaci gazetki propagandowej, kelnerzy biegający z syreną i jedzenie w menażkach. Polecam standardowo ruskie pierogi i kurczaka na desce.



 Jeżeli dotrwałeś do tego momentu, to ściskam Cię mocno, bo wpis jest cholernie długi!



 
Obsługiwane przez usługę Blogger.