Wielokrotnie dostaję wiadomości z pytaniami o nasz ubiegłoroczny wyjazd - począwszy od tego jak się zabrać do zorganizowania, poprzez to, co może spotkać nas w Europie, aż do wskazówek ogólnych dotyczących miast. Informacje na temat noclegów są jednymi z najbardziej interesujących wśród osób, które planują wakacje i dziś chciałam zebrać w telegraficznym skrócie to wszystko, czego samej udało mi się doświadczyć. Jeśli chodzi o klasykę gatunku, czyli hostele i hotele, to nie będę się nad tym rozwodzić. W kategorii pierwszej po prostu nie mam doświadczenia, natomiast druga jest tak obszerna, że można by strzelić niezłą epopeję na temat różnych możliwości, przedziałów finansowych i bajerów, które można tam spotkać, w zależności od preferencji. Pozostałe to te, z których sami chętnie korzystamy, a które może i Wam wydadzą się fajną opcją na spędzenie majówki czy wakacyjnego wyjazdu.




Camping

Jako wielka fanka campingów mogłabym rzucać pamflety, chociaż nie zawsze ma to same plusy. Mieliśmy okazję spać na tych w wersji "ekskluziw" w Europie Zachodniej jak i na zapyziałym polu w Czarnogórze, gdzie standard toalety (jeśli to pomieszczenie naprawdę można nazwać toaletą) wołał o pomstę do nieba. Jeśli chodzi o tę bardziej rozwiniętą część naszego kontynentu, to campingi są po prostu wypasione: podzielone miejsca odgrodzone od pozostałych, bezpośredni dostęp do elektryczności, WiFi, ultraczyste i ultrazadbane łazienki, sklepy, miejsca do grillowania, place zabaw dla dzieci, kryte baseny, SPA (!) i inne cuda na kiju. W okresie wakacyjnym są wypchane po brzegi i możecie spotkać tam mnóstwo rodzin, które przyjeżdżają camperami z całym ekwipunkiem i spędzają tam np. cały miesiąc.

Cena: spora rozpiętość: dla przykładu - pole namiotowe pod Bordeaux - 15 euro za nas dwoje, namiot, podłączenie do elektryczności, zużycie wody, motocykl. To samo pod hiszpańską Malagą już 35 euro (!). W przypadku wspomnianego już wcześniej campingu w Czarnogórze, warunki były o wiele gorsze i mogliby się wiele nauczyć od Zachodu, jednak tam wszystko kosztowało nas bodajże 9-10 euro (trzy lata temu). No i mieszkaliśmy 20 m od morza, co wiele wynagradzało ;-)

Bezpieczeństwo: Na świecie są ludzie i ludziska, wiadomo. Jednak do tej pory nocowaliśmy na campingu w Czarnogórze, Szwajcarii, Holandii, kilkukrotnie we Francji, Hiszpanii i nigdy nie zginął nam nawet 1 cent; nigdy nie spotkały nas żadne nieprzyjemności.

Info praktyczne:
  • na południu Hiszpanii trochę inaczej wygląda tryb dnia - do godziny drugiej w nocy wszystko żyje (łącznie z małymi, biegającymi dziećmi), natomiast godzina dziewiąta-dziesiąta rano, to jeszcze środek nocy i na całym campingu nie widać żywej duszy (jeśli spotkacie błąkających się Polaków w spodniach motocyklowych, którzy w pośpiechu myją zęby, to możemy być to my! :D).
  • w Austrii spotkaliśmy się z ciszą nocną - po 22 obowiązuje zakaz rozbijania namiotów, wjeżdżania motocyklami, camperami itd., żeby nie zakłócać spokoju gości. Warto wziąć pod uwagę przy planowaniu przyjazdu.
  • podstawą nocowania na campingu jest dobry namiot, karimata i śpiwór.  




Couchsurfing.com 

O co chodzi? Couchsurfing to portal, na którym po rejestracji i weryfikacji, można szukać hostów, czyli osób, które przenocują nas u siebie; wszystko za darmo. Można kierować zarówno pytania otwarte i czekać na zgłoszenie, jak i pisać personalnie do konkretnej osoby, co sprawdza się o wiele lepiej. Korzystaliśmy w tym roku po raz pierwszy z tego typu noclegu i okazał się strzałem w dziesiątkę. Poznaliśmy genialnych ludzi, z którymi mamy kontakt do teraz. Z Chrisem jeździliśmy na wieczorne pikniki z przyjaciółmi na plaży w Cannes, a do południa korzystaliśmy z basenu na jego zamkniętym osiedlu, Ben oprowadzał nas nocą po Paryżu, a rano zostawiał przygotowane śniadanie z miłymi notatkami i wskazówkami na resztę dnia. Piliśmy poranną kawę z mówiącą po niemiecku rodziną Anny mieszkającej na granicy włosko-szwajcarskiej i próbowaliśmy tradycyjnych smaków Portugalii dzięki Jose i jego przyjaciołom.


MINUSY
  • szukanie hosta powinno odbyć się ze sporym wyprzedzeniem, przede wszystkim w okresie wakacyjnym, kiedy dostają oni masę pytań, szczególnie w takich popularnych miejscach jak np. Cannes czy Barcelona. Czasem może okazać się, że wyślecie dziesiątki zapytań i nie znajdziecie nikogo.
  • nadaje się to bardziej do kilkudniowych wizyt, niż do całego pakietu wakacyjnego.
  • uzależniamy się od ludzi i niejako jesteśmy zdani na ich łaskę, musimy dopasować się do ich warunków. Nie wszyscy zostawią Wam klucze od mieszkania, nie każdy będzie miał ochotę na spędzanie z Wami czasu i wieczorne pogaduszki. Nie każdy też wywiąże się z umowy - taka sytuacja spotkała nas z hostem z Berlina, który na tydzień przed naszym przyjazdem po prostu przestał się odzywać, nie odpisywał ani nie odbierał telefonu. 
  • wiele osób ograniczają warunki mieszkaniowe, stąd nie zawsze mają możliwość przyjęcia dwóch (o większej ilości nie mówię) osób, nie wszyscy też życzą sobie dzieci. 
  • jeśli ktoś liczy na apartament 5 gwiazdek i służbę, to nie jest to opcja dla niego ; -)


PLUSY
  • nocleg za darmo, czasem śniadania i kolacje, ale to już zależy od hosta
  • możliwość spotkania genialnych ludzi, poznawania nowych kultur, krajów z zupełnie innej perspektywy niż ta, którą oferują nam hotele z basenem. Doświadczenie, którego nie da się zapomnieć.
  • mnóstwo cennych wskazówek od hostów dotyczących zwiedzania miasta, gdzie iść zjeść, co zobaczyć, co lepiej sobie darować czy jak przemieszczać się komunikacją miejską.






Airbnb.com

O co chodzi? Przykładowo: masz w mieszkaniu wolny pokój. Oferujesz go jako nocleg krótkoterminowy za pieniądze. Ty masz zysk, osoba korzystająca tańszy niż w hotelu nocleg. Tu rozrzut finansowy jest równie duży, ale to zależy (jak w przypadku hoteli) od Waszych preferencji. Jeśli zależy Ci na pięknym apartamencie z widokiem na morze w genialnej dzielnicy turystycznej miejscowości, to nie ma się co czarować, że załatwisz to za dziesięć euro. Sam portal jest bardzo dobrze zorganizowany i znajdziesz tam odpowiedzi na wszelkie nurtujące Cię pytania; możemy ustawiać preferencje cenowe, dzielnice miasta, opcje, które dane miejsce musi spełniać.

MINUSY
  • opcja płatna. Nie wiem czy można potraktować to jako jakiś wielki minus, jeśli jednak ktoś patrzy z perspektywy wersji "cheap", to jest to pewnego rodzaju wydatek.
  • portal również pobiera opłatę niejako za pośrednictwo między Tobą a gospodarzami nieruchomości, przez co kwoty są nieraz wyższe.
  • doliczana jest opłata za sprzątanie pokoju. 
  • niektórzy oczekują kaucji, jednak to dotyczy raczej tych ekskluzywnych noclegów.

PLUSY
  • taniej niż w hotelu
  • kwoty czasem porównywalne do hosteli, ale jednak w pokoju jesteśmy sami
  • niesamowite noclegi np. noc w jurcie, wiatraku albo zamku! 
  • możliwość wyboru interesującej nas lokalizacji
  • dużo cennych wskazówek od gospodarzy - w Sewilli przemiła dziewczyna czekała już na nas z mapą, na której wszystko, co ważniejsze było już zaznaczone, łącznie z tym, gdzie iść na piwo, gdzie zjeść i gdzie na flamenco. 




10 genialnych noclegów Airbnb:

  1. Shabby chic w Toskanii - Włochy, 197 zł/noc.
  2. Niezwyczajny namiot po środku lasu - Wielka Brytania, 492 zł/noc.
  3. Nocleg w jurcie - Czechy, 221 zł/noc. 
  4. 600letni zamek - Irlandia, 573 zł/noc.
  5. Autobus-dom po środku lasu - Szwecja, 476 zł/noc
  6. Klimatyczne rancho w otoczeniu zwierząt - USA, 290 zł/noc.
  7. Domek na drzewie - Hawaje, 345 zł/noc.
  8. Mieszkalny kontener, genialny design - Hiszpania, 619 zł/noc.
  9. Dom na wodzie w centrum Amsterdamu - Holandia, 530 zł/noc.
  10. Bardzo ładny apartament blisko plaży - PL, Gdańsk, 101 zł/noc.


 Zdjęcia pochodzą ze strony http://airbnb.com

 

Mam nadzieję, że wpis Wam się przyda. Macie jakieś sprawdzone sposoby na nocleg w podróży?


W noworocznym poście odgrażałam się mojej brzusznej otyłości, że ogarnę ją mieczem świetlnym, lassem Chodakowskiej albo jakim innym abdżimnikiem, co wibruje i samo spala tłuszcz. Minął styczeń, a fałda, co mi się wylewa przez obcisłe koszulki, wcale nie zmalała. Podkreślam po raz kolejny jak przy wpisie o bieganiu, że tu nie chodzi o otyłość IV stopnia, zagrożenie zawałem i problemy z płodnością, tylko o własne poczucie swojej kobiecości. Jeśli całe życie jesteś uosobieniem zgrabnych nóg, brzucha jak stół do bilarda i pięknej pupci, to nie chcesz pogodzić się z czymś, co przekroczyło już dawno linię Twojego biustu, a na tyle przemienia się w kalafior. Jak już wspominałam - przebimbałam sobie całe 7 tygodni nowego roku w towarzystwie chipsów, ciastek i względnie (nie)zdrowego żarcia. Było fajnie, nie ma co gadać. Usprawiedliwiam się tylko brakiem czasu. Teraz pomyślisz - w takim razie Twój tyłek zacznie w końcu wyglądać jak Jowisz, bo doby nie wydłużysz, a obowiązki się nie kurczą. Trafna uwaga. Dodam tylko, że chodziło mi o brak czasu na ogarnięcie swojego żywienia, a nie o ten, który muszę poświęcić na ruch.



Nie da rady zmienić swojej diety, bez poświęcenia jej uwagi. Nie jestem specjalistą i chociaż wiem, że żrąc czekoladę, nie zrzucę wagi, to bardziej potrzebowałam się przyglądnąć szczegółom. Absolutnie nie uznaję żadnych diet - żarcie samej kapusty, woda i jabłko albo 300 kCal i guma miętowa, to zdecydowanie nie dla mnie. Po pierwsze dlatego, że w to nie wierzę. Po drugie dlatego, że na pewno bym nie wytrzymała. Po trzecie - jak już jakimś cudem pozbędę się tego, co krzyczy "hello" znad moich jeansów, to co dalej? Przecież nie będę na sałacie do końca moich dni! Zależało mi więc na tym, żeby przestać fundować sobie czekoladowe płatki z mlekiem na śniadanie, chipsy po obiedzie i kolację w wersji "kiełbaska z patelni" 15 min przed spaniem. Z pomocą przyszła mi kochana Ania z bloga lifestylerka.pl. Dokonała bardzo wnikliwej analizy mojego sposobu odżywiania i trybu życia. Ułożyła mi zdrowe menu z uwzględnieniem lubianych i znienawidzonych przez mnie produktów, dała mnóstwo cennych rad dietetyka, a także niejako uświadomiła, co robię źle.



Jaki jest mój cel?

6 kg do lipca. No dobra, chociaż pięć niech będzie. Do tego oddam boczki w dobre ręce.

Co udało mi się osiągnąć?

1. Na samym początku gotowała tylko wg. zaleceń Ani. Może nie było to codziennie z kartką w ręku, ale przestrzegałam ustalonych przez nią reguł.
2. Zmieniłam mleko 3,2% na 2 %. 0,5 i 0 to nie mleko, tylko biała woda, co ma krowę na etykiecie, więc tyle musi wystarczyć.
3. Piję wodę, sporo. Wcześniej też piłam, ale bez kontroli, a że moja polidypsja jest na poziomie kaktusa, to też nie wiem czy udało mi się dziennie pół butli obalić.
4. Kolację jem maksymalnie 2-3h przed snem. Nie mogę powiedzieć, że nie jem po 18, bo trudno byłoby mi wytrzymać, gdy ślęczę nad książkami do 2 w nocy...
5. Pożegnałam słodkie piwa do filmu na rzecz (maksymalnie) lampki wina.
6. PRAWIE nie jem słodyczy. Zredukowałam je naprawdę do absolutnego - w moim mniemaniu - minimum. Od 26.02 była to KOSTKA czekolady i krem na musie z malin (to było z okazji Dnia Kobiet, więc się nie liczy).
7. Od 40 dni jestem na fast foodowym detoksie. Jeszcze czasem się łezka w oku zakręci, gdy mijam reklamę McDonald's i zdaję sobie sprawę jak długo już dzielimy tęsknotę za sobą.
8. Więcej owoców, więcej warzyw - to akurat jest najprostsze i najprzyjemniejsze zarazem. Ponadto postawiłam na te suszone słodkości oraz ziarna i orzechy.
9. Ćwiczę 2-3x w tygodniu przynajmniej 40 minut. Mel B albo rowerek u Teściowej.
10. Spożywam więcej ryb (wcześniej było to jakiś raz w  miesiącu - aż wstyd się przyznać...), indyka, mniej wołowiny, pożegnałam wieprzowinę.



Grzechy, których się nie wyrzekam:

1. Słodzę kawę dwie płaskie. Forever.
2. Na pewno nie ograniczam się do 1000 kCal, bo jest to dla mnie nierealne, ale staram się nie przekraczać 1500 (odliczając od jedzenia to, co uda mi się spalić ćwiczeniami).
3. Nie wyrzuciłam makaronu (ale przerzuciłam się na pełnoziarnisty!), ziemniaków (spożywam rzadko) i ketchupu. Ograniczyłam - progress.


Droga długa, ciężka i kręta jeszcze przede mną, do idealnej figury brakuje mi jeszcze taaaaaaaak dużo, jednak samo podjęcie tego osobistego wyzwania traktuję jako wielki sukces tego roku. A jak Wasze postanowienia noworoczne? ;-)
Obsługiwane przez usługę Blogger.