Ostatnie miesiące były i będą dla mnie bardzo intensywne. Nasze życie przeżywa rewolucję - tak jakbyś jechał na superszybkim rollercoaster'ze, jednocześnie próbując żonglować piłeczkami, które chcesz złapać w zęby. Czasem potrzebuję chwilę odsapnąć, złapać oddech, spojrzeć na to wszystko z dystansem, zastanowić się co dalej. Łatwo było wywnioskować to po jednym z ostatnich wpisów na fanpage'u. Mam nadzieję, że uda mi się trochę zrewolucjonizować to miejsce, ale małymi kroczkami, powoli. Tymczasem przychodzę z workiem fajnych rzeczy, które chciałabym Wam pokazać. Let's be inspired! Kto jeszcze nie wie na czym polega 3 x, to koniecznie musi zajrzeć do premierowej edycji z lutego.




INICJATYWA

  • Leczymy z misją - piękna inicjatywa studentów kierunku lekarskiego z Poznania, którzy postanowili zdobyć praktyczną wiedzę, niosąc pomoc kenijskim szpitalom. Młodość, zapał, empatia, altruizm i bezinteresowność. Czego chcieć więcej? ; -) 
  • Wojtek i jego wyjątkowy Tata - krótki film, który chciałabym Wam pokazać ze względu na jedno z moich niedawno przeżytych doświadczeń. Zespół Downa to bardzo trudna choroba - zarówno dla dziecka jak i dla rodziców, którym tym bardziej należą się pokłony za miłość, zaangażowanie, oddanie. To właśnie tacy ludzie jak Tata Wojtka zmieniają świat. Wzruszam się za każdym razem, gdy to oglądam.
  • Seria SUR-FAKE, Antoine Geiger - też macie czasem wrażenie, że smartfony (mimo całego geniuszu tego urządzenia) stają się zmorą XXI wieku? Projekt francuskiego dwudziestolatka zebrał imponującą listę publikacji!


DO POBRANIA

  • FREE handwriting fonts darmowe czcionki do pobrania do tworzenia pięknych treści. Uwielbiam te w stylu "pismo ręczne" w każdym wydaniu!
  • 20 różnych TO DO LIST - zbiór świetnych, darmowych list do druku. Znajdziecie tam te na cały tydzień jak i na jeden dzień, plany posiłków, listy zakupów, a nawet takie, które uwzględniają zapiski dotyczące ilości wypitej wody!
  • Typografie do druku - w duchu minimalizmu, dla tych, którzy chcą efektownie ozdobić mieszkanie bez udziału tysiąca bibelotów.



ŚWIAT

  • Valerio Vincenzo to utalentowany fotograf, realizujący wiele świetnych projektów. Borderline, Frontiers of Peace pokazuje ujęte na wyjątkowych zdjęciach granice pomiędzy krajami należącymi do strefy Schengen. Na stronie można znaleźć dodatkowo mapę, na której znajdują się dokładne lokalizacje wykonywanych zdjęć. Koniecznie zobaczcie te z polską częścią!
  • Travel bucket list - kompilacja absolutnie najbardziej wyszukanych perełek na całym świecie, które zdecydowanie trzeba odwiedzić! Kanion Antylopy (pod drugim punktem) jest moim wielkim marzeniem.
  • 40 powodów, dla których powinieneś odwiedzić Holandię - w tym roku po raz pierwszy byliśmy w Amsterdamie - mieście, które zrobiło na nas ogromne wrażenie. Po obejrzeniu niesamowitych zdjęć holenderskiego fotografa (Albert Dros) chciałabym móc spędzić w tym kraju dużo więcej czasu!


INSTAGRAM

  • Girl eat world - po raz 4646636832 wspominam o tym, że regionalna kuchnia to obowiązkowy filar każdej naszej podróży. Tym bardziej spodobał mi się ten profil, który w stu procentach odwzorowuje to jak patrzę na wiele odwiedzonych przez nas miejsc.
  • Symmetry breakfast - dokładnie tak jak w tytule: symetryczne śniadanie. Oprócz pięknych zdjęć i świetnego pomysłu zaskakuje mnie ta ciągła inwencja w tworzeniu niebanalnych połączeń na pierwszy posiłek w ciągu dnia!
  • Hussam ElSayed Eissa - piękne, klimatyczne zdjęcia i genialne, surrealistyczne portrety, które powstały przy użyciu smartfona i kilku prostych aplikacji. Jak on to robi?! 





Z SIECI

  • Shonda Rhimes to kobieta, która wciąż mnie inspiruje - oprócz mojej niekrytej miłości do Grey's anatomy i How to get away with murder, dokłada się to jak wyjątkową jest osobą. Posłuchajcie kilku mądrych, inspirujących zdań o wewnętrznym "hum", roku mówienia tak, pracy i samospełnieniu. Daje power'a do dalszego działania ; -)
  • Wyjątkowy kalendarz - wyjątkowa idea, wyjątkowe mamy i dzieci. Po raz kolejny Zespół Downa w tle.
  • Dziewięćdziesięcioletnia Norma jest już chyba znana na całym świecie; jednocześnie wzruszająca i inspirująca historia. Po lekarskiej diagnozie mówiącej o raku macicy zamiast szpitali i chemioterapii, wybrała podróże, spełnianie marzeń i spędzanie czasu z rodziną. "I'm 90-years-old. I'm hitting the road". Więcej o niej samej możecie znaleźć na Facebook'u:  Driving Miss Norma

DIY


  • Jak zrobić teepee? - kto z nas będąc małym dzieckiem nie chciał mieć w domu indiańskiego namiotu?! Albo chociaż kawałka prześcieradła zawieszonego na stołku, które robiło za marną imitację teepee. Na blogu Julie Blanner znajduje się bardzo szczegółowa i konkretna instrukcja jak zrobić takie cudo własnoręcznie i sprawić radość własnemu dziecku.
  • Odświeżanie starego krzesła - jeśli zalegają Wam w piwnicy stare krzesła albo te z kuchni już od dawna wymagają odświeżenia, ale nie bardzo wiecie jak się do tego zabrać, to jest to zdecydowanie post dla Was! Wcale nie trzeba mieć wybitnych zdolności manualnych, żeby nadać czemuś piękny wyraz, a do tego zafundować sobie oryginalność we wnętrzach.
  • Fringed clutch - blog Genevy jest jednym z moich ulubionych i odwiedzam go bardzo regularnie. Świetne zdjęcia, podróże, piękna autorka i mnóstwo inspirujących, kobiecych pomysłów na do it yourself. Zobaczcie jak łatwo można zrobić genialną kopertówkę z modnymi w tym sezonie frędzlami, zupełnie bez szycia!



Mam nadzieję, że udało mi się pokazać Wam coś nowego, czego jeszcze nie znaliście! Każdy kolejny miesiąc będzie obfitował w nowe kategorie ; -)


Czasem powstają tu posty, które wcale nie są planowane ani przemyślane, raczej rzucane pod wpływem chwili (choć nie zawsze emocje są dobrym doradcą). Są to najczęściej te, które komentują sprawy wywołujące we mnie burzę albo rzucające na dany temat sporo kontrowersji. I tak było przy wpisie o HPV czy o rzetelności blogerów, a teraz o pigułce "dzień po". To właśnie one wywołują tu pole dyskusyjne i spotykają się zarówno z tymi, którzy przyklaskują, jak i z tymi, którzy stają po drugiej stronie barykady. Zapewne tak samo będzie dziś. Cholernie nie lubię bawić się w politykę ani komentować tego, co akurat na arenie naszego kraju się dzieje. Nie lubię też uzewnętrzniać swoich poglądów religijnych, rasowych czy moralnych, bo uważam, że to dalej należy do kategorii indywidualności - niezależnie od tego czy jesteś rasistą albo ksenofobem na pewno coś Tobą kieruje i ma osobiste uzasadnienie. Nawet jeżeli czegoś nie pochwalam, to po prostu zachowuję dystans i tego samego oczekuję w stosunku do mojej osoby, bo cholernie nie lubię, gdy jest mi narzucane z góry.

Trafiłam dziś na artykuł w Wysokich Obcasach - tytuł: "Ministerstwo blokuje sprzedaż pigułki 'dzień po'. Nie będzie już dostępna bez recepty". I wywołało to we mnie oburzenie. Z tym, że nie zrobiła tego treść, a komentarze KOBIET w odzewie. Wpis ten zupełnie nie ma na celu deklaracji - jestem za/przeciw pigułce "dzień po", oceny osób, które są zwolennikami i przeciwnikami, a także dyskusji na temat tego, co Ministerstwo Zdrowia powinno, a czego nie, poruszania tu kwestii moralności albo sumienia. Zastanawia mnie tylko jedno - jak kobiety aż tak mogą sobie strzelać w kolano? Od lat walczymy o swoje prawa, o postrzeganie jako istoty rozumne, które potrafią same o sobie decydować, o uznawanie nas jako równe w stosunku do mężczyzn, o zaprzestanie traktowania jako gorszy gatunek. Po komentarzach pod rzeczonym artykułem wnioskuję, że dla wielu oznacza to prawo do zakupu EllaOne. Ponadto pokazują one jakobyśmy były bezmózgą, chodzącą macicą, która służy tylko do zapłodnienia. I może nazywam to zbyt obrazowo, ale tak właśnie wnioskuję po tym, co piszą tam kobiety. Wcale nie mówią tego o nas mężczyźni, tylko my same!




Szybka analiza: antykoncepcja ma swoje plusy i minusy. Tak jak tabletki mogą zwiększać prawdopodobieństwo wystąpienia raka szyjki macicy, tak i badania wykazują zmniejszenie zachorowania na raka jajnika czy poprawę kondycji skóry. Nie ma rodzaju antykoncepcji hormonalnej, która nie wykazywałaby żadnego wpływu na organizm. To samo można powiedzieć o spirali czy sterylizacji. Nie ma antykoncepcji hormonalnej bez recepty, a przynajmniej nic mi nie wiadomo na temat, aby można je było dostać w delikatesach czy drogerii. Nie słyszałam też o żadnych akcjach, happeningach, listach poparcia, które miałyby walczyć o powszechną dostępność tych leków, bez obowiązku wizyty u lekarza. EllaOne (przykładowa tabletka "po) zawiera octan uliprystalu , który należy do hormonów steroidowych i należy do selektywnych modulatorów receptorów progesteronu.




Jestem kobietą. Inteligentną. Tak przynajmniej uważam. Mózg, rozum, może wiedza, pozwalają mi decydować o tym, co dzieje się z moim ciałem i w moim życiu, a także o tym, czy jestem gotowa na dziecko czy nie. I jak uważam, że kobiety mające problem z poczęciem potomstwa są w bardzo trudnej sytuacji, tak te, które ciąży chcą uniknąć, mogą żonglować metodami jak szalone. Rozpoczynając od najprostszego kalendarzyka, przez prezerwatywy, tabletki, plastry, zastrzyki, kapturki, globulki, po spiralę, a nawet tak inwazyjne metody jak podwiązywanie jajowodów. Ponadto nie jesteśmy zwierzętami - czasem trudno powstrzymać jest buzujące hormony, ale popęd seksualny wciąż pozostaje pod kontrolą naszego rozumu i nie jesteśmy nastawione na obowiązkową prokreację, bo właśnie rozpoczęło się u nas tarło. Łatwo więc zauważyć, że nie musimy (cytując powyższe) "rodzić jak głupie" ani dawać "prawa do decydowania za Nas w takich sprawach". I jak myślę o tych wszystkich miejscach na świecie, gdzie kobiety są regularnie gwałcone, a potem kamieniowane za rzekomą zdradę, w których okalecza się je pod wymówką rytualnego, obowiązkowego obrzezania, gdzie grasuje HIV, WZW typu B i choroby weneryczne, bo o żadnej metodzie antykoncepcji nikt nie słyszał, to chce mi się powiedzieć, że "nie o taką Polskę walczyłem".

 

Nie uważam, że należy potępiać te, które z tabletek "po" korzystają ani nazywać głupimi te, które sprzeciwiają się tej metodzie. Wszystko jest kwestią własnego sumienia, poglądów i podejmowanych decyzji. Można walczyć o swoje prawa, o zgodę na samoodpowiedzialność za swoje działania, o niepodległość swojej macicy, ale serio, musi to być argumentowane tym, że bez rzeczonej pigułki będziemy płodziarkami wyrzucającymi z siebie dzieci, które potem oddawać będziemy do domów dziecka?

Czasem mam takie dni, w których mój nastrój wygląda jak przeciągnięty przez imadło, przejechany przez pociąg pospieszny i w dodatku bez dostępu do czekolady. Przez cały dzień łażę naburmuszona i w najlepszej opcji ciągle przytulam się do Męża. W najgorszym rzucam jak kobra plująca, nie biorę jeńców i nikogo nie oszczędzam. Rozczarowuje mnie codzienność, małe rzeczy sprawiają przykrość. Rozpamiętuję to, co nie poszło po mojej myśli i roztrząsam porażki. Wchodzę w zamknięte koło ofiary losu; wtedy potrzebuję to przespać, a czasem najpierw zapić, a dopiero później przespać. Dzięki Bogu, dla równowagi, są też takie dni jak ten. Gdy najzwyklej w świecie, w najprostszy sposób czuję się szczęśliwa. I wtedy wiem, że uwielbiam swoje życie. Pomimo tego, że nie jestem jedną z tych Kim Kardashian, które bez wysiłku mają Seszele i diamenty. Pomimo tego, że na wiele rzeczy bardzo ciężko musiałam zapracować, wielokrotnie być dzielna, zaciskać zęby i biec do przodu. I uświadamiam sobie, w jakim miejscu mogłam być, a w jakim jestem. Może nie wszystko poszło po mojej myśli, może nie wszystkie marzenia udało mi się spełnić, ale wiem, że te duże są jeszcze w zasięgu mojego wzroku. I może to banalnie brzmi, i pewnie mówi tak każda świeża żona, ale moje małżeństwo dało mi więcej niż mogłam się spodziewać.


Teraz chcę zacząć spełniać swoje marzenia. Te Nasze idą na bieżąco, choć raz nabierają tempa rollercoaster'u, a czasem ciągną się w nieskończoność.. Czasem po prostu chcę uwierzyć, że sama też dam radę nadać czemuś wyjątkowy kształt. Chcę zmieniać świat. W pierwszej kolejności swój własny. Całe życie robimy wszystko, by kogoś zadowolić. Uczymy się jeść łyżką, by Mama pogłaskała nas po głowie. Dostajemy dobre stopnie w szkole z pochwałą Pani nauczycielki w pakiecie. Tańczymy pięknie w baletowym przestawieniu, z tą lekkością i gracją, która zachwyca publiczność i ściska za serce Dziadków siedzących na widowni. Robimy wszystko, bo trzeba, bo wypada, bo ktoś tego oczekuje. Mam (prawie) dwadzieścia trzy lata. Świat uważa, że muszę mieć teraz wszystko zaplanowane. Zrobić schemat, listę punktów swojego życia do zrealizowania, które sukcesywnie muszę skreślać. Nie mogę mieć wybryków, porywów chwili, bo mój los jest już przesądzony. Nie mogę zmieniać drogi, którą obrałam, bo muszę zadowalać innych. Nie mogę podróżować po świecie, bo muszę skończyć studia. Nie mogę zrezygnować ze studiów, bo pora zacząć pracować. Nowy kierunek? To nie dorosłe życie. Nauka języków? Po co? A przecież mam DOPIERO dwadzieścia trzy lata. Przecież mogę zmieniać świat! Mogę rzucić studia, skoczyć na bungie, wyjechać do Kostaryki i pracować w schronisku dla leniwców. I po raz kolejny mogę napisać o tym, że zostało mi jeszcze względnie jakieś sześćdziesiąt lat życia. I to naprawdę jest mało.


Dobrze daje się rady, dobrze się poucza i matkuje. Dobrze się gada i dobrze się mówi, gdy nie trzeba obawiać się konsekwencji. Gdy to, że sytuacja się zesra, wcale nas nie obchodzi. Gdy to nie my będziemy musieli szukać planu b, chlipiąc z żalu, że nie poszło. Dlatego tak dużo jest obok Ciebie wujków-dobra rada, którzy kierowaliby Twoim życiem jak w Simsach, gdybyś tylko na to pozwolił. Problem jest taki, że jak pójdzie coś nie tak, to nie można jak w grze zresetować, wyłączyć, kliknąć tryb offline i zacząć od nowa. Dlatego rób głupoty, przewracaj się przez niezawiązaną sznurówkę, utop nogi w kałuży. W końcu to Twoje życie.

Kilka dni temu dostałam zdjęcia naszego Syna w Kenii. Szczęśliwego chłopca, do którego uśmiechnął się los. I gdy robię coś dobrego, to wiem, że los uśmiecha się też do mnie. Wraca, odwdzięcza się i daje mi kolejny zastrzyk do działania. Cholernie jestem szczęśliwa.



Mówiłam już, że nasze życie wywraca się do góry nogami, prawda? ;-)


Hejtowanie to temat stary jak świat, który żyje z blogosferą w pięknej symbiozie, ale nie ma się co czarować, że to życie w sieci dostaje takie wyróżnienie. Tutaj po prostu łatwiej wylać komuś na łeb wiadro pomyj, zachichotać pod nosem i wytknąć palcem. I jak nie rozumiem rzucania mięsem w blogowym komentarzu, tak tutaj sprowadza się to do błahostki - w realnym świecie trzeba skonfrontować się z drugą stroną, czekać na kontrę, a nawet na zgrabną ripostę.

Blog to takie trochę wystawianie się na własne życzenie - najpierw się uzewnętrznisz, nagadasz się (niejako o sobie), a potem stajesz w opozycji do świata, który przychodzi Ci z policzkiem. A tak serio - markowanie strony swoją facjatą zawsze niesie ze sobą konsekwencje, których możesz być pewien. I tak pewny jak tego, że gdy jesteś na piedestale blogosfery, to hejtują wszyscy, tak możesz być pewny, że gdy jesteś w grupie niszowej, hejtują tylko bliscy. Niezależnie czy będzie to teściowa, siostra, sąsiadka Krystyna spod dwójki czy laska, co pracuje piętro wyżej w biurowcu. Równie dobrze może być to pozornie bliska koleżanka, znajomy z miasta, chłopak, co chodził do równoległej klasy w podstawówce. I jeśli nawet nie przeczytasz komentarzy o swoim cellulitisie, słabym piórze i nieostrych zdjęciach, to na bank ta krosta na języku, co Ci dwa dni temu wyrosła, definiowana jest: "A wiesz, że ONA MA BLOGA?" lub klasykiem: "Czytałaaaaaaaś?". Z jednej strony rozumiem, że po części kierowane jest to jakimś zaskoczeniem, ale z drugiej - czy widzieliście kiedyś blogerów z miną pt. "wywinięta warga i zmarszczki na czole wyrażające zdziwienie okraszone zgorszeniem" w kierunku osób, które blogów nie mają? No właśnie, ja też nie.


Jeśli nie chodzisz z naklejką na czole, która na różowo krzyczy "Adres mojego bloga: http://...", to każda konfrontacja dotycząca strony z ludźmi, których znasz w kontaktach bliższych niż tylko monitor komputera, wydaje się być cholernie krępująca. W sumie zastanawiam się dla kogo bardziej, bo chyba zabawa z tłumaczenia się ze swoich przemyśleń i działań (jak na dywaniku u pana dyrektora), już dawno wyszła z mody. Ale po kolei: na początku wpadniesz w panikę, zaczniesz czytać po kolei wpisy od początku założenia bloga do przedwczoraj, fiksować na punkcie błędów stylistycznych, mało lotnej treści, a tego tematu o Walentynkach mogłaś w ogóle nie poruszać, bo obciach przed znajomymi męża. I czemu, durna, piszesz jakieś randkowe pierdoły i dodajesz wpisy o obiedzie! Cholera, czemu nie założyłaś bloga o nowinkach technologicznych, leku na wszystko albo chociaż poradnik jak zbawić świat w dziesięć dni?! Co Ci ludzie z pracy sobie teraz pomyślą?! Przecież wiesz, że KAŻDY zrobiłby to lepiej od Ciebie, na pewno ma głowę pełną pomysłów na MEGA tematy, a Ty sama strasznie masz mało tych obserwatorów, o fanpejdżu to w ogóle szkoda gadać, zdania tylko przerysowane, nie wiadomo w ogóle po co o tym pisać. Poza tym jakoś nigdy na żywo nie mówiłaś o tym, że takie rzeczy Cię interesują, MEGA tu udajesz, a tak w ogóle to brzydka jesteś strasznie, więc w sumie bezsensu te swoje zdjęcia dodajesz. I w którymś momencie dochodzisz do punktu, w którym zadajesz sobie pytanie czy w takim razie to ma w ogóle sens? Wtedy chyba najłatwiej obrócić się na pięcie i robić swoje. Ludzie i tak zawsze będą gadać. Niezależnie od tego czy schudniesz dwadzieścia kilogramów, kupisz mieszkanie, wynajdziesz lek na raka czy najzwyklej w świecie założysz bloga. Gdy skończysz szkołę, to będą gadać, że za słabe wyniki. Pójdziesz na studia? Wybrałaś beznadziejny kierunek, po którym i tak nie masz przyszłości. O, chodzisz na francuski? Jasne, ciekawe czy chociaż zdanie umiesz powiedzieć po prawnie. Masz samochód z salonu? Na pewno bogaty tatuś udostępnił kartę kredytową. Spokojnie, ludzie zawsze rzucą Ci pod nogi kłody, musisz je tylko zgrabnie obejść. Jesteś już dużym dzieckiem, potrafisz to przyjąć na klatę. Niech się obgadują, niech plotkują, nawet niech umówią się na wieczorek z popcornem i wódką, podczas którego rozbawiać ich będą Twoje wpisy. Who care's? ; -)
 

Należę do kategorii kobiet, które po zaobrączkowaniu dostają małpiego rozumu na punkcie bycia dobrą żoną, jakby grały w "Gotowych na wszystko" albo w "Żony ze Stepford". A tak poważnie - zupełnie podświadomie doszłam do etapu swojego życia, w którym po prostu uwielbiam być panią domu. Tą, co gotuje wykwintne dania, piecze babeczki, które dostają ochy i achy od teściowej i która najchętniej spędzałaby sobotnie podwieczorki, sącząc herbatkę z przyjaciółkami w pięknym salonie. Mimo tego, że rzeczywistość jest brutalna i zwykle w tygodniu gotuję po prostu szybko, domowe słodkości można złapać tylko przy weekendzie, a na ploteczki pozostaje kilka spotkań w miesiącu, to w zanadrzu jest jeszcze opcja kolekcjonowania różnych, domowych cudów. Lubię te wszystkie pierdoły, bez których rzecz jasna mogłabym żyć, ale sprawiają mi niesamowitą przyjemność - począwszy od pięknych filiżanek po słodkie papilotki do muffinek.


Jakiś czas temu do mojej kolekcji dołączyły pudełeczka Czysty Stolik. Jeśli zadajesz sobie pytanie: po co mi to? to pewnie dlatego, że jeszcze nigdy nie trafiał Cię szlag na widok walających się torebek po herbacie, łupinek pistacji albo pestek z mandarynki. Moment uroczego, pięknego, wystylizowanego śniadanka, gdzie wszystko do siebie idealnie pasuje i nawet szynka na chlebie układa się modnie, z atmosferą rodem z serialu obyczajowego, aż tu nagle....skorupka jajka. Wszędzie. Dorzucę jeszcze ogryzek po jabłku i plasterek cytryny. To właśnie te momenty, gdy mam ochotę wzywać wszystkich Świętych i jedną nogą stoję już za cienką granicą, która zmieni śniadanie w egzorcyzmy. A mówiąc zupełnie poważnie - biorąc pod uwagę fakt, że nasza kuchnia mieści się dwa piętra niżej niż ogół naszej mieszkalnej strefy, te małe cuda są dla mnie bardzo pomocne i towarzyszą mi codziennie. Oprócz tego, że są przydatne i poręczne, to do tego trwałe (wytrzymały lot z 1,5 metra bez szwanku, brawa dla zgrabnych) i można sobie je nawet spersonalizować!


Odkąd dostałam szlaban na kupowanie kubków (bo patrząc na ich ilość, można byłoby ocenić, że jesteś w szpitalnej stołówce, a nie w domu dwuosobowej rodziny), przywiązuję co raz większą wagę do kuchennych akcesoriów, porcelany czy zestawów obiadowych. Poniżej przedstawiam Wam kilka propozycji przedmiotów, które upiększą Wasze posiłki i ożywią kuchnie. W końcu wiosna za pasem! ; -)



Obsługiwane przez usługę Blogger.