5 rzeczy, o których nikt mi nie powiedział zanim wyszłam za mąż

/
0 Comments

Małżeństwo to prawdziwy poligon. Żony i rozwódki świetnie wiedzą o czym mówię, a narzeczone wciąż żyją obłudą. Spokojnie, my - płeć piękna zaobrączkowana - też przechodziłyśmy przez tę uroczą fazę: "u nas będzie inaczej". Przez cały czas żyjesz słodkim jak wata cukrowa wspomnieniem tej wyjątkowej chwili, w której wyglądał jak George Clooney, uśmiechał się słodko i pytał czy za niego wyjdziesz. W międzyczasie spoglądasz na pierścionek świecący się na palcu serdecznym jak gwiazda betlejemska w grudniu. I gdy ktoś Ci mówi, że lajf iz brutal, po ślubie wcale nie będzie już tęczy i jednorożców, to odpowiadasz, że "będzie inaczej". A kilka miesięcy po ślubie orientujesz się, że rzeczywistość naprawdę jest gorzka i to wcale nie były żarty.


5 rzeczy, o których nikt mi nie powiedział zanim wyszłam za mąż:

1. Druga połowa produkuje niezliczone pokłady prania. Chwała Ci, Panie, że są automaty, bo jakbym miała biec z tarką do rzeki za każdym razem, gdy uzbiera się góra brudów, to bardziej by mi się opłacało tamę przy brzegu zbudować i tam zamieszkać z bobrami. Pralka pracuje u nas co trzy dni w wersji "all day, all night". Może przesadzam, ale mam już za sobą testy pt. "raz na tydzień" - wtedy czekałam aż wyciągną białą flagę i się poddadzą, bo etap wyjścia przed szereg (czytaj: ewakuacja nadmiaru z kosza na pranie) miały już za sobą. Jeśli myślisz, że obowiązek prania podzielisz fifty-fifty, to przestań marzyć. Chyba, że nie przeszkadza Ci ukochana biała koszula w wersji rose i pończochy za 39,99 zł za parę przyklejone do rzepu jego spodenek. Ponadto moja druga połowa traktuje "rozwiesić pranie" i "rzuć wymiętolone" jako synonimy.


2. Rolki po papierze toaletowym wychodzą same z toalety, wskakują do kosza i jeszcze same segregują się do kategorii makulatura. Gdy widzę kolejną rolkę, która uroczo imituje papier toaletowy bądź wersję "stoję na podłodze, bo do kosza jest tak daleko", to mam ochotę wzywać Matkę Boską i Wszystkich Świętych, bo inaczej zabiję z zimną krwią i każda SĘDZINA mnie uniewinni. Opcja na przeczekanie też nie zdaje egzaminu, bo jemu to kompletnie nie przeszkadza.

3. Skarpety koło biurka. Pies zgrabnie obiskuje teren, co by nikt nie miał wątpliwości, że to jego rejon. A Mąż rzuca skarpetki. Wybiera dogodne miejsce, w którym zostawia cholerstwo po całym dniu. Miejsce to ma jednak przynajmniej dobre 200 metrów do kosza na pranie, który błaga o używanie zgodnie z przeznaczeniem. Prosisz, błagasz, drzesz się jak kogut na radiowozie. Nie ma szans. Jestem już o krok od wkładania mu tego dziadostwa z powrotem do szafki z bielizną. Może się wtedy nauczy?



4. Demencja starcza i choroba Alzheimera wymiękają przy statusie "mąż". Nie wiem czy to epidemia, czy zaraz po włożeniu obrączki na palec zachodzi piękna mutacja w ich materiale genetycznym, która odpowiada za zmianę "don't remember what she said". Serio, potem się na słuchasz, że jesteś nerwowa, szybko się denerwujesz, a PMS to chyba masz cały miesiąc, ale ileż można powtarzać jedną rzecz? Głupi by zapamiętał szybciej! I gdy kolejny raz odpowiadam na to samo pytanie, to rozpoczynam wówczas piękny remake "Egzorcyzmy Emily Rose". Sprawę z imieninami, rocznicami, urodzinami rozwiązaliśmy szybko - wystarczyło, żeby raz zapomniał. Nie chodzi tu o prezenty, kolacje i noszenie na rękach (chociaż, czemu nie?), ale hola, hola - jeśli ja mogę mieć na uwadze wszystkie pierdoły, to On nie może myśleć chociaż o priorytetach?

5. Mąż to taka trochę sukowata "przyjaciółka". Każdy z nas zna ten typ - niby spijacie sobie z dziobków, niby robi to dla Ciebie, bo chce być uczciwa i szczera, ale niesamowicie chełpi się, gdy może klarownie stwierdzić (dla Twojego dobra, ofkors) fakt, że Twój tyłek w jeansach biodrówka wygląda jak wspominany już niegdyś Jowisz. Wiadome, nic, tylko się cieszyć, ale ileż można rozczarowywać się, gdy myślisz, że wyglądasz w nowej kiecce jak Marylin Monroe skrzyżowana z Izabelą Scorupco i Heidi Klum, a na jego twarzy maluje się ten sam głupi wyraz niezrozumienia, który kieruje w stronę obrazów z kategorii "dwie plamki i kreska = sztuka współczesna"? Albo gdy kupujesz nowe gacie za pierdylion złotych, bo takie szafiarki kazały nabyć - bo najmodniejsze, bo z katłalku, a w ogóle Bijons z Ciebie będzie druga - zmarszczy brwi i tonem "żałość-rozczarowanie" rzuci "a to o taaaakie Ci chodziło? Nie no, spoko". Dalszym hardcorem jest uciekanie przed sobą po domu w celu realizacji akcji: pryszcz i dorzucę do tego "Kochanie, czy śpi z nami jakaś sarenka?" (gdy akurat nie witałaś się przed ostatni tydzień z maszynką do golenia).


Do tych pięciu klasyków mogłabym jeszcze stworzyć piękną epopeję małżeńskich "rozczarowań". Nikt jednak nie uprzedził mnie, że będę miała w domu wrzód na tyłku o wadze 80 kg, na który zawsze będę mogła liczyć, który zawsze będzie obok i nigdy nie odwróci się ode mnie, gdy akurat będę go potrzebować. Nikt nie powie Ci o tym, że Twoje życie wywróci się do góry nogami i nigdy już nie wróci do poprzedniej wersji. Na szczęście. Że poznasz nowe miejsca, nowe smaki, nowe doświadczenia, książki, filmy czy muzea, ale w znacznie lepszej, podwójnej oprawie. I pomimo tego, że niejednokrotnie podśmiechuję się z klasycznych dowcipów o wrednej żonie (którą czasem jestem), rozlazłym mężu i związku rodem z koszmarów, to tak naprawdę moje małżeństwo to najlepsze, co mogło mi się przytrafić. Jesteśmy razem od mniej niż 6 lat, pod jednym nazwiskiem od dwóch. I do tej pory nie mam pojęcia jak do tego wszystkiego doszło. Ten związek dał mi więcej niż mogłam się spodziewać i wcale nie mowa tu o serduszkach, białych gołębiach puszczanych na znak oddania (swoją drogą, wciąż wydaje mi się to idiotyczne) i innych pierdoletach rodem z komedii romantycznej albo walentynkowej kartki z napisem "love". Nie mam pojęcia jak On dał ze mną radę. Teraz wydaje mi się, że jestem raczej trudna w obyciu, ale mając na dzień dzisiejszy  poprzednią wersją siebie, musiałabym chyba strzelić w łeb, potrząsnąć i doprowadzić do porządku. Mogłabym przypisać sobie przydomek "foch", a dołączając do tego wybuchowy charakter, dostajemy bombę zegarową. A On to wszystko wytrzymał. I każdego dnia jestem mu za to cholernie wdzięczna, nawet gdy pomstuję nad niewyrzuconymi śmieciami, rolkami po papierze toaletowym czy górą prania.



Mówiłam już, że kocham być Mężatką, prawda? ;-)


You may also like

Brak komentarzy:

DZIĘKUJĘ!

Obsługiwane przez usługę Blogger.