Przemyślenia #2

/
0 Comments

Czasem mam takie dni, w których mój nastrój wygląda jak przeciągnięty przez imadło, przejechany przez pociąg pospieszny i w dodatku bez dostępu do czekolady. Przez cały dzień łażę naburmuszona i w najlepszej opcji ciągle przytulam się do Męża. W najgorszym rzucam jak kobra plująca, nie biorę jeńców i nikogo nie oszczędzam. Rozczarowuje mnie codzienność, małe rzeczy sprawiają przykrość. Rozpamiętuję to, co nie poszło po mojej myśli i roztrząsam porażki. Wchodzę w zamknięte koło ofiary losu; wtedy potrzebuję to przespać, a czasem najpierw zapić, a dopiero później przespać. Dzięki Bogu, dla równowagi, są też takie dni jak ten. Gdy najzwyklej w świecie, w najprostszy sposób czuję się szczęśliwa. I wtedy wiem, że uwielbiam swoje życie. Pomimo tego, że nie jestem jedną z tych Kim Kardashian, które bez wysiłku mają Seszele i diamenty. Pomimo tego, że na wiele rzeczy bardzo ciężko musiałam zapracować, wielokrotnie być dzielna, zaciskać zęby i biec do przodu. I uświadamiam sobie, w jakim miejscu mogłam być, a w jakim jestem. Może nie wszystko poszło po mojej myśli, może nie wszystkie marzenia udało mi się spełnić, ale wiem, że te duże są jeszcze w zasięgu mojego wzroku. I może to banalnie brzmi, i pewnie mówi tak każda świeża żona, ale moje małżeństwo dało mi więcej niż mogłam się spodziewać.


Teraz chcę zacząć spełniać swoje marzenia. Te Nasze idą na bieżąco, choć raz nabierają tempa rollercoaster'u, a czasem ciągną się w nieskończoność.. Czasem po prostu chcę uwierzyć, że sama też dam radę nadać czemuś wyjątkowy kształt. Chcę zmieniać świat. W pierwszej kolejności swój własny. Całe życie robimy wszystko, by kogoś zadowolić. Uczymy się jeść łyżką, by Mama pogłaskała nas po głowie. Dostajemy dobre stopnie w szkole z pochwałą Pani nauczycielki w pakiecie. Tańczymy pięknie w baletowym przestawieniu, z tą lekkością i gracją, która zachwyca publiczność i ściska za serce Dziadków siedzących na widowni. Robimy wszystko, bo trzeba, bo wypada, bo ktoś tego oczekuje. Mam (prawie) dwadzieścia trzy lata. Świat uważa, że muszę mieć teraz wszystko zaplanowane. Zrobić schemat, listę punktów swojego życia do zrealizowania, które sukcesywnie muszę skreślać. Nie mogę mieć wybryków, porywów chwili, bo mój los jest już przesądzony. Nie mogę zmieniać drogi, którą obrałam, bo muszę zadowalać innych. Nie mogę podróżować po świecie, bo muszę skończyć studia. Nie mogę zrezygnować ze studiów, bo pora zacząć pracować. Nowy kierunek? To nie dorosłe życie. Nauka języków? Po co? A przecież mam DOPIERO dwadzieścia trzy lata. Przecież mogę zmieniać świat! Mogę rzucić studia, skoczyć na bungie, wyjechać do Kostaryki i pracować w schronisku dla leniwców. I po raz kolejny mogę napisać o tym, że zostało mi jeszcze względnie jakieś sześćdziesiąt lat życia. I to naprawdę jest mało.


Dobrze daje się rady, dobrze się poucza i matkuje. Dobrze się gada i dobrze się mówi, gdy nie trzeba obawiać się konsekwencji. Gdy to, że sytuacja się zesra, wcale nas nie obchodzi. Gdy to nie my będziemy musieli szukać planu b, chlipiąc z żalu, że nie poszło. Dlatego tak dużo jest obok Ciebie wujków-dobra rada, którzy kierowaliby Twoim życiem jak w Simsach, gdybyś tylko na to pozwolił. Problem jest taki, że jak pójdzie coś nie tak, to nie można jak w grze zresetować, wyłączyć, kliknąć tryb offline i zacząć od nowa. Dlatego rób głupoty, przewracaj się przez niezawiązaną sznurówkę, utop nogi w kałuży. W końcu to Twoje życie.

Kilka dni temu dostałam zdjęcia naszego Syna w Kenii. Szczęśliwego chłopca, do którego uśmiechnął się los. I gdy robię coś dobrego, to wiem, że los uśmiecha się też do mnie. Wraca, odwdzięcza się i daje mi kolejny zastrzyk do działania. Cholernie jestem szczęśliwa.



Mówiłam już, że nasze życie wywraca się do góry nogami, prawda? ;-)


You may also like

Brak komentarzy:

DZIĘKUJĘ!

Obsługiwane przez usługę Blogger.