Blogerzy piszą głupoty

/
0 Comments

Blogi ruszyły w medialnym świecie z kopyta, bo ludzie chcieli prawdy. Przejedzeni zmanipulowaną telewizją i gazetami, które największe gówno ubierają w girlandę, uderzyliśmy w Internet. Tam wszystko było prawdziwe, naturalne i obiektywne. I Nam się to podobało. Zgodność ze swoim spojrzeniem na świat bez przyklejonej metki z ceną, którą trzeba zapłacić, jest wciąż najwyżej postrzeganym dobrem (nie tylko) w blogosferze.

Odwiedzamy masę stron, to jasne. Zastanawialiście się, ile razy przeczytaliście jakiś mądry post i wyciągnęliście z niego naukę na przyszłość? Albo ile razy przytoczyliście komuś cytat lub statystyki z jakiegoś wpisu? Czy po niektórych notkach macie odczucie, że dowiedzieliście się czegoś nowego? I teraz najważniejsze - zastanawialiście się czy to wszystko, co jest napisane to prawda?



Trafiłam ostatnio na bloga, który natchnął mnie do napisania tego, co właśnie czytasz. Zagłębiał się częściowo w dziedzinę, która jest mi bliska (toksykologię). I połowa była nieprawdą. Uroczą kompilacją mini-bzdur, bez konsensusu i odniesienia do prawdziwego stanu rzeczy. "Bo amerykański naukowiec powiedział"... Jeden brytyjski "naukowiec" powiedział ponad 20 lat temu, że szczepionki powodują autyzm. I tak, wiem, że wkładam kij w mrowisko, ale wszystkie Mamy, które chcą ze mną dyskutować o słuszności/niesłuszności szczepienia uświadamiam, że - hej! - to nie moje dzieci, możecie robić, co Wam się tylko podoba ;-) Wracając jednak do tematu - załóżmy, że dany post przeczyta 1000 osób. Sądząc po komentarzach, połowa osób rwie włosy z głowy ze strachu zaglądając do talerza i czytając etykiety na produktach spożywczych. I każdy myśli, że jest regularnie truty, na pewno ma "raka" mózgu, oślepnie i dorobi się zaburzeń emocjonalnych po wyżuciu miętowej gumy. Czy to wina czytających? Absolutnie nie, bo nie leży to w naszym obowiązku sprawdzać z encyklopedią w rękach wszystkie treści zamieszczane we wpisach. Czy to wina piszących? Absolutnie tak, bo to leży w naszym obowiązku, aby sprawdzać wszystkie treści zamieszczane w naszych postach. Tym bardziej jeśli chcemy się posiłkować danymi naukowymi - korzystajmy właśnie z nich, a nie z idiotycznych portali, na których odpowiedzią na każdy objaw jest guz mózgu.

Napisałam więc komentarz czysto merytoryczny, podważający z NAUKOWEGO punktu widzenia treści zawarte we wpisie. Odpowiedź autorki?

Blogi lifestylowe stają się ostatnio jednymi z bardziej popularnych. I to jest świetne. Dlaczego? Bo nie muszę być sławną podróżniczką, żeby móc pokazać Wam zdjęcia z pięknego miejsca, które udało mi się odwiedzić. Nie muszę być stylistką, by zaprezentować Wam moją nową kieckę kupioną na rocznicową kolację z Mężem. Nie muszę być krytykiem filmowym, by ocenić to, na czym ostatnio byłam w kinie. Ale jeśli się na czymś zupełnie nie znam, to nie robię z siebie mądrali z okularami na nosie na podstawie dwóch pierdół wyczytanych w Internecie. Mogę zrobić wpis o tym, że orzeszki ziemne są zabójcze - jasne! W końcu to mój blog! Część w to uwierzy, część weźmie mnie za durnia, ale mogę, bo to mój blog. Ale jeśli nie sprawdzę czy one nas naprawdę uśmiercą, a będę przytaczać pseudostatystyki, to już nie sprowadza się do tego, że "tak wolno, bo to po prostu mój blog".



Zaczynamy robić sobie trochę krecią robotę. Pomyślcie, że ten niemerytoryczny wpis dodaje super ekstra ultra znana blogerka lifestylowa. Setki tysięcy wejść na bloga miesięczne i jeszcze więcej fanów na fejsbuku. Załóżmy, że 20 000 osób przeczyta to "naukowe" cudeńko. Niech w tym gronie będzie jedna osoba z portalu medycznego, która stwierdzi, że post zawiera czyste bzdury. Podsyła link na "FUNpage" swojego portalu, który jest jeszcze bardziej lajkowany niż niemerytoryczna blogerka. Dodaje zgrabny komentarz i co? Pada to na czym blogosfera bazuje, a o czym pisałam w pierwszych zdaniach - PRAWDZIWOŚĆ. A do tego Internet przypina Ci łatkę durnia. I po co to wszystko?


You may also like

Brak komentarzy:

DZIĘKUJĘ!

Obsługiwane przez usługę Blogger.