Małżeństwo się sypie

/
0 Comments


Od samego początku blog miał mieć drugie dno. Miał być miejscem, które będzie Was bawić, które sprzeda dobry przepis na zupę, które będzie współczuć w czasie sobotniego sprzątania. Miał być też miejscem, w którym łatwo będzie znaleźć odpowiedzi na nurtujące pytania, a szczególnie problemy z areny z szerokim polem do popisu, jaką jest małżeństwo. Trafiłam niedawno przez zaproszenie jednej z blogerek do grupy, która scala (głównie) kobiety w związkach - zarówno te po słowie jak i przed węzłem ze ślubnego kobierca. Na razie jeszcze sama dziwię się, że tak łatwo przyszło mi kliknięcie "dołącz", bo nie lubię sekciarstwa, mydlenia ludziom oczu i pieprzenia, że wszystko będzie zajebiście, jeśli wiesz, że to nieprawda. Trochę jakbyś zepchnął kogoś z urwiska, pokazując spadającemu okejkę. Na szczęście Marlena z chirurgiczną precyzją dba o to, żeby wszystko było w jak najlepszym klimacie i smaku. W grupie może nie wiele się udzielam i bardziej przyjęłam pozycję socjologicznego obserwatora, ale jeden fakt nie przestał mnie zadziwiać. Mianowicie pojawił się - dość popularny tam - kryzys w młodych małżeństwach. I tak naprawdę zdałam sobie sprawę z tego, że mimo, że na co dzień jestem wyszczekaną osobą, wcale nie wiem, co mogłabym tym babeczkom poradzić. A co gorsza - nie wiem co sama zrobiłabym dla ratowania swojego związku. Jesteśmy z Małżem bardzo temperamentnymi osobami - Teściowa zawsze powtarza, że spokojna to by z Nim nie wytrzymała. Ma to swoje plusy, bo Nasze "kłótnie" nigdy nie trwają długo - każdy powie, co mu leży na wątrobie, czasem podniesie głos, drugie ryknie, żeby na niego nie krzyczeć, ewentualnie wbijemy sobie po małej szpili, co by zakłuło w tyłek i po sprawie. Przemilczenie problemu nie wchodzi w rachubę, bo żadne z nas nie wytrzymałoby ciśnienia ze środka. Dzięki temu nie mamy cichych dni i zawsze zasypiamy razem, z walką o to, kto pierwszy zarzuci na kogo śledzia. Dla wyjaśnienia motywu śledzia dodam tylko, że jest to noga, a kwestia rozbija się o to, kto obraca się plecami i czeka na poczucie zwłok drugiego zawieszonych na swej tylnej części ciała jakimi są plecy oraz goleń. I jest mi trudno wyobrazić sobie, że mogłoby być inaczej. Że to wszystko między Nami miałoby przestać mieć jakiekolwiek znaczenie. I nie biorę tu pod lupę udziału osób trzecich, tylko zwykłe wypalenie uczuć. Gorsze jest jednak to, że temat nie dotyczy Grażyny i Zbyszka, którzy po czterdziestu latach małżeństwa ogarnęli, że już od pięciu ze sobą nie śpią, a tak w ogóle to trudno im przypomnieć sobie, kiedy powiedzieli drugiemu "kocham". To dotyczy tych dwóch, którzy jeszcze nie tak dawno biegali w białej kiecce i muszce pod szyją, co tak piszczeli ze szczęścia, że aż fajerwerki chciały wyjść uszami. A teraz się po prostu zjebało. I wybaczcie momentami ekspresję mojego słownictwa, ale niesie to konkretny przekaz - gdybym napisała, że się zepsuło, to nikt nie poczułby dramatu sytuacji, bo mikser też się może zepsuć i nikt nie robi z tego powodu tragedii. Wiem, że w każdym małżeństwie zdarzają się gorsze momenty (mam Męża to wiem, co nie?), że dzięki temu docenia się dobre chwile i że problem to jest jak się nie kłuci i bla bla bla. Wiem to. Ale gdy drugi człowiek, któremu do tej pory pozwalałaś zarzucić śledzia, oddałaś mu ostatniego Kinderka i dzwoniłaś czy nie wyjść z parasolem, bo zapomniał zabrać, a zaczęło padać, mówi Ci, że Cię nie kocha, to nie jest to już po prostu gorszy moment.


Strasznie się tu ostatnio sentymentalnie zrobiło. Chyba muszę w najbliższym czasie walnąć jakimś humorem, bo jeszcze ktoś pomyśli, że ja naprawdę taka melancholijna jestem... ;-)


Zdjęcie 1: jestrudo.pl
Zdjęcie 2: Gabe McClintock - jestem nimi szczerze zauroczona...


You may also like

Brak komentarzy:

DZIĘKUJĘ!

Obsługiwane przez usługę Blogger.